niedziela, 2 stycznia 2011

Moto i liście...


Każdy ma tak, że raz na wozie raz pod wozem albo jak mawiała jedna z moich koleżanek ze studenckich czasów :”Raz na babie raz pod babą”. 8 października 2009 roku byłem pod babą czyli dopadła mnie nostalgia. Kończył się sezon, była przepiękna polska, złota jesień, liście tańczyły w powietrzu, a mnie jak Cygana ciągnęło w drogę.. Chciałem pooglądać sobie jesień, a jesień tamtego roku była wyjątkowa. Dokąd pojechać? Na moje ulubione Podlasie? Można. Ale mam lepszy pomysł..Odwiedzę miejsca mojego dzieciństwa.  Bo gdzież na świecie mogą być piękniejsze jesienne liście jak nie w wiosce w, której spędzało się wakacje? Franciszków, Skoków, Stanisławów..czy ktoś z Was zna te wioski? Na pewno nie..Bo i skąd? Nie wiecie gdzie to jest bo i skąd? Nigdy nie byliście tam bo i po co? I niech tak zostanie… Małe, zapomniane przez Boga i ludzi wioski a dla mnie związane z najpiękniejszymi wspomnieniami. Taka podróż sentymentalna..
Odpalam motocykl. Wyjeżdżam z Lublina. Jadę powoli, bardzo powoli, 60-70km/h. Nigdzie mi się nie spieszy. Ciepłe, jesienne Słońce. Światło nieziemsko malarskie, miękkie, długie cienie. Różnokolorowe liście mienią się na drzewach barwami jesieni. Jadę za szybko. Oczom brakuje czasu żeby nasycić się pięknem które co chwila im się ukazuje. Zwalniam. Wlokę się 50 km/h. Teraz lepiej. Po godzinie dojeżdżam do Stanisławowa, staję na rozstaju dróg, szukam przydrożnej kapliczki z tamtych czasów. Nie ma już jej. Na jej miejscu stoi brzydki metalowy krzyż. Nie ma już kapliczki z mojego dzieciństwa. Zabrał ją czas. Znowu odpalam motocykl, powoli ruszam i skręcam w prawo w stronę Franciszkowa. Wlokę się 40 km/h. Po lewej stronie las w, którym spędzałem całe dnie na szukaniu grzybów i jagód. Zapach tego lasu..taki jak wtedy, jak w czasach beztroskiego dzieciństwa. Żaden las na świecie nie pachnie tak jak ten. To zapach mojego dzieciństwa. Powoli dojeżdżam do Franciszkowa, skręcam w prawo w drogę przez wieś. Nie ma już tamtej drogi. Wtedy, kiedy było Słonce ta droga była zwykłą polną drogą, trochę piaszczystą, ukurzoną,  w czasie żniw leżały na niej pojedyncze kłosy zbóż, które spadły z wozów ludzi, którzy uprawiali okoliczne pola. A kiedy padał deszcz, koleiny nabierały wody i droga zamieniała się w błotniste grzęzawisko. Ileż było radości w taplaniu się w tym błocie po kolana. Nie trzeba mieć wymyślnych zabawek żeby być szczęśliwym dzieckiem. Wystarczy błoto na wiejskiej drodze i ludzie, którzy Cię kochają. Ja miałem obydwa te skarby..
Jadę powoli przez wieś. Rozglądam się. Szukam tamtych twarzy. Ludzie przy drodze przypatrują mi się ciekawie ale nie poznaję już nikogo. To dzieci i wnuki tamtych ludzi. Tamtych ludzi już nie ma. Doszli już do końca swojej drogi we Franciszkowie. Pamiętam ich wszystkich, mógłbym wymieniać ich z imienia i z nazwiska po kolei, tak jak mieszkali po obydwu stronach drogi. Na zawsze pozostaną w mojej pamięci pełnej najgłębszej życzliwości dla nich.
Przejeżdżam przez wieś. Oczy szukają śladów dzieciństwa. Wszystko jest inne, nowoczesne. Mój Franciszków już odszedł. Pozostały tylko drzewa i niektóre chylące się domy z tamtych czasów. Patrzę na jesienne liście na tak drogich mi drzewach. Gdzieś głęboko czuję dysonans pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Chyba czas już wracać. Powoli jadę w stronę Skokowa. Patrzę na kolorowe drzewa. Feeria barw w ich koronach. Słońce rozświetla jesienne liście, które tworzą symfonię nostalgii i radości. Nostalgii za tym co odchodzi, radości z tego co przychodzi.  Wyjeżdżam na główną drogę. Powoli, bez pośpiechu jadę w stronę Lublina…
Kilka zdjęć dla Was..wiem, że nic Wam one nie mówią ale popatrzcie chociaż na jesienne liście. Czyż nie piękne?