piątek, 22 czerwca 2012

Rajd Dookoła Polski 2012

Choć jej granice znajdziesz na mapach,
Ale o treści, co je wypełnia,
Powie ci tylko księżyca pełnia
I mgła nad łąką, i liści zapach.

 

Antoni Słonimski

 

 

Chciałem to zrobić od zawsze. I zawsze coś stawało na przeszkodzie, najczęściej inny, najczęściej zagraniczny wyjazd. Ale w tym roku nie ma wymówek. Rzuciłem hasło w DoctoRRiders "Rajd Dookoła Polski-RDP". Przyjęło się. Są tacy, którzy też chcą to zrobić. Dwóch kolegów chce jechać na całość, kilkunastu innych chociaż na część rajdu. Bo moim pomysłem było to, żeby każdy z doctorsów mógł pojechać z nami tyle, ile może. Żeby każdy mógł dotknąć tego rajdu. Dla mnie jechać w takim towarzystwie to największa przyjemność a i mam nadzieję, że Ci, którzy z nami jechali też się nie nudzili.
Darkosław rzucił propozycję aby koledzy, którzy mieszkają na trasie naszego przejazdu pokazali nam najciekawsze miejsca i najpiękniejsze trasy w swoich regionach. Przyjmuję pomysł z entuzjazmem. A realizacja pomysłu przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Wszędzie byliśmy przyjmowani przez doctorsów z gościnnością, radością i hojnością trudną do wyrażenia. Chyba nie ma osoby, która brała udział w rajdzie, której nie miałbym za co podziękować. Jeśli nie za pomoc w organizacji to choćby za udział w rajdzie i uświetnienie go swoja obecnością. Odcinkami jechali z nami również koledzy z poza klubu. Im również gorąco dziękuję za to, że znaleźli czas na to żeby z nami pojechać.
Rod opracował trasę przejazdu i przygotował fantastyczne blachy i koszulki. Rod, jesteś wielki.
Czwartek rano 31 maja, wyruszamy do Niedrzwicy w, której umówiliśmy się z Raganem, Artem i Martunią. Podjeżdżamy na stację benzynową ale jeszcze ich nie ma. Nie ma problemu, poczekamy.

 Są, oczywiście pamiątkowe foty..

Po drodze dołącza do nas Soda. Jeszcze wspólny posiłek i w komplecie lecimy już w stronę Krakowa.





































Dojeżdżamy do Nielepic w, których Rod przygotował dla nas nocleg w stadninie koni. Tutaj Rod wręcza nam koszulki i blachy.







 Na zdjęciu poniżej Art chce sobie przybić do pieńka ale na szczęście nie udało mu się.









A teraz idziemy na punkt widokowy z, którego rozciąga się przepiękny widok na okolicę...






 Wracamy a właściwie idziemy do domu Roda i spotykamy nadjeżdżającego Felkę.

Jesteśmy już u Roda w domu. Soda robi sobie fryzurę taką, jaką ma Art, pozostała część towarzystwa zażywa świeżego powietrza.

 A tutaj Ragan ma osądzić czyja fryzura jest piękniejsza, Arta czy Sody? Sodę oprawiał Rod a Arta nie wiem kto..
Wracamy już do stadniny i po drodze spotykamy Tomka, który jutro rano leci z chłopakami i z Martunia na Sardynię. Dobrze, że przyjechał i tutaj, część RDP ma zaliczoną...
A w stadninie czeka już na nas fantastyczna kolacja na wolnym powietrzu przygotowana przez właścicielkę stadniny. Głównym daniem była węgierska zupa..





A to już poranek. W nocy przybyli do nas Marta i Cykli.

 Tutaj przyjechaliśmy już po Roda, Sorę i Marysię.
Marta nie ustaje w zachwytach dla Harleya Roda, z resztą uśmiech mówi chyba sam za siebie?
O.K. czas ruszać w dalszą drogę. A dalsza droga prowadzi do Bielawy na Dolnym Śląsku gdzie nasz klubowy kolega Patrik zorganizował Motomedicusa. To taki zlot dla lekarzy motocyklistów, który postanowiliśmy włączyć do programu naszego rajdu.
Psuje się pogoda, zaczyna padać deszcz, z minuty na minutę większy. Rod prowadzi, ja zamykam. Chwilami wchodzi mi na budzik około 130-140km/h. Zjeżdżamy z autostrady do McDonalda coś zjeść. Niestety, na zjeździe, na szczęście przy małej prędkości Jola zalicza szlifa, właściwie bez żadnej wyraźnej przyczyny. Stop nawet na chwilę się nie zaświecił. Jola leci na lewo, motocykl na prawo. Za nią leci na asfalt Felka. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Motocykle też właściwie bez strat. U Joli jedynie otarty z farby uchwyt klamki sprzęgła. Podnosimy motocykle i zjeżdżamy na parking bo za nami robią piekło kierowcy TIR-ów. Ja mam żołądek skręcony w ósemkę, Jola bez stresu, jakby nic się nie stało pochłania hamburgera, frytki i coś jeszcze. Startujemy w dalszą drogę. Zanim dojedziemy do Bielawy chcemy zobaczyć pałac w Mosznej:  Dojeżdżamy krętymi dróżkami.






Ruszamy dalej. Pogoda pod psem. Albo pada a jak nie pada to mokro i nieprzyjemnie. W Nysie tankujemy a przy wyjeździe ze stacji przód naszej grupy włącza się do ruchu a ja i Jola musimy dłuższą chwilę czekać na wolny pas. W końcu wjeżdżamy ale nie widzimy grupy. Do tego przetrzymuje nas rondo. Mam wyłączonego GPS-a, nie bardzo wiemy w, którym kierunku mamy jechać. Na szczęście, wjeżdżamy we właściwą ulicę.
Dojeżdżamy wieczorem do Bielawy. Przywitania z Doctorsami. Ależ radość znowu się widzieć. W hotelu odbieramy klucze i idziemy przygotować się do kolacji.





Rano, toaleta motocykla i wyruszamy na zwiedzanie Gór Sowich, które przygotował dla nas Patrik, Bober i Marek.





Dojeżdżamy do zapory ale zapomniałem jak się nazywa miejscowość w, której jest zbudowana. W każdym bądź razie widoki z zapora fantastyczne.



Z zapory jedziemy dalej niezwykle malowniczą drogą do twierdzy Srebrna Góra.



 Agnieszka i Zorn, fantastyczni, przesympatyczni, przeuprzejmi...


















 Tutaj z oddali widzą jak odjeżdżają już Marta i Cykli. Wzywają ich obowiązki zawodowe.
Wracamy do hotelu. Do kolacji mamy jeszcze trochę czasu, pełny relaks...
Poniżej hotel w, którym mieszkaliśmy.

 A to ja, jeśli ktoś by mnie nie znał. A to co mam między nogami to goldas Pawła. Przefantastyczny motocykl.
 Jola, jeśli ktoś by jej nie znał :-)))


Kolacja. Super, hyper i w ogóle. Na zdjęciu poniżej Patrik z Ptakiem.









I tak zakończyliśmy Motomedicusa w Bielawie. Patrik, Bober. Marku...dzięki za fantastyczny czas, moc wrażeń i emocji. Jesteście wielcy.
Lecimy w kierunku Wolsztyna. Tankowanie i krótki postój gdzieś po drodze.
W Wolsztynie podjeżdżamy pod hotel w, którym Adaś zaprasza nas na obiad. Potrawy i oprawa godna królewskiego stołu. Adaś, bardzo, bardzo dziękuję Ci za tak fantastyczne przyjęcie. 






Od Adasia jedziemy do Parowozowni Wolsztyn. To wciąż czynna i działająca lokomotywownia. Darkosław załatwił nam zwiedzanie i przejażdżkę, jak kto chciał. Kto chciał to na lokomotywie, kto chciał to w starych wagonach. Na zakończenie dostaliśmy od naczelnika parowozowni pamiątkowe koszulki.







 Czy widzieliście wnętrze lokomotywy? Wygląda to tak..




 Jak widać poniżej kobiety miały dla siebie oddzielne wagony..
Opuszczamy Wolsztyn i jedziemy do Świebodzina zobaczyć pomnik Chrystusa Króla. Wygląda tak.
Zbliża się koniec dnia. Darkosław załatwił nam nocleg w "Ranchu Colorado" w Trzcielu i tam właśnie zmierzamy. Rod wręcza pozostałym uczestnikom rajdu blachy i koszulki.
Oczywiście robimy sobie zdjęcia we wszelkich możliwych konfiguracjach..
Poniżej Ptak z Agnieszką, córką Renaty i Darkosława. Niestety, nie każdy miał tyle szczęścia co Ptak żeby załapać się na sesję z Agnieszką ;-)))

 Wicio, Renata i Darkosław. Jak zawsze nierozłączni.
 Radzio.

Rano, po wspaniałej kolacji i innych atrakcjach, wstajemy nieco zaspani ale twardo jedziemy. Dzisiaj naszym celem jest MRU czyli Międzyrzecki Rejon Umocniony do, którego obejrzenia gorąco zachęcał nas Darkosław.

Dojeżdżamy do MRU. Potężne zwały betonu, zbrojeń, armatnich sztolni...

 Poniżej schemat bunkrów.
 I informacje techniczne o obiekcie.







 Sztolnia armatnia. Miejsce tragicznej śmierci kilkunastoletniej harcerki w czasach współczesnych.
Opuszczamy MRU i jedziemy do Międzyrzecza. Tutaj mamy obejrzeć muzeum i miejscowy zamek.
Po drodze jeszcze krótki postój w pobliżu wilczych zębów.


Dojeżdżamy do Międzyrzecza i pędzimy do muzeum. W muzeum okropnie spać mi się chciało to wyszedłem na zewnątrz i przespałem się na ławce.
 Paweł i Darkosław knują coś nad mapą, pewnie jakąś kolejna atrakcję.
Później poszliśmy do zamku. Fajny zamek. Zostały tylko ruiny ale klimat elegancki. Kazimierz Wielki zbudował go w XIV wieku a później przechodził z rąk do rąk.




 Tutaj krzesło z kolcami do akupunktury. Dla wzmocnienia efektu leczniczego kolce były gorące.
Z Międzyrzecza lecimy do Rokitna. Jest tam Sanktuarium Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej. Piękne miejsce, pełne ciszy, spokoju, idealny klimat do zadumy. Po sanktuarium oprowadza nas ksiądz, który opowiada nim historię tego miejsca. 

 Zostaliśmy tez przyjęci pysznym, domowym obiadem. Jedzenie takie, jakie najbardziej potrzebne jest wędrowcowi, proste, smaczne i pożywne.






 Na pożegnanie ksiądz Józef poświęcił nasze motocykle i obiecał mi pomodlić się za nasz szczęśliwy powrót. Wróciliśmy szczęśliwie.
A później Ptak zaprosił nas do swojej hacjendy. Pełny relaks, luz i sielanka.
 Witkowi zawiązuje się sadełko po obiedzie.




 A tutaj już poranek następnego dnia. Wieczorem wróciliśmy do Trzciela a rano regenerujemy siły do dalszej jazdy. Następnym etapem są Międzyzdroje, tam będziemy nocować. Poniżej scena śniadaniowa.
Jedziemy do naszego kolegi Ryby, który chwilowo jest wyłączony z naszego motocyklowego życia ale wiem, że duchem był na naszym rajdzie.

Rod wręcza Rybie blachę i koszulki naszego rajdu.
U Ryby dostaliśmy przepyszne ciastka, słodkie bułki i jeszcze jakieś słodycze, których smaku nie potrafię wyrazić. Ryba, bardzo Ci dziękuję, to była prawdziwa słodka uczta.
Opuszczamy już Rybę i lecimy w stronę Szczecina. Ciągniemy piękną autostradą, prosta, długa, idealny asfalt. Ja zamykam i lecę z manetą do oporu. Przelatujemy zjazd, którym mieliśmy dostać się na Wały Chrobrego w Szczecinie. Nie ma problemu, wjeżdżamy inną drogą, jest okazja zobaczyć miasto. A to moja pierwsza wizyta w Szczecinie, zawsze chciałem zobaczyć to miasto. Wjeżdżamy na Wały Chrobrego. Czekają już na nas Jacek i Zorn, który wcześniej na chwilę nas opuścił.











 Od góry od lewej: Ja, Zorn, Rod, Felka, Jacek, Radzio, Renata, Paweł, Witek.
Szczecin zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Nie żałuję, ze tam pojechałem i kiedyś jeszcze tam wrócę.
Ze Szczecina lecimy na Wolin zobaczyć osadę Wikingów. Po drodze obiad i wręczenie blach i koszulek Jackowi

 Zajeżdżamy na Wolin dość późno, jest już zamknięte ale przewodnik otwiera muzeum specjalnie dla nas. Super gość, super opowiada, wielka wiedza na temat Wikingów.



















Opuszczamy osadę Wikingów i udajemy się jeszcze na krótką wizytę do przeprawy promowej w Świnoujściu.

Jedziemy do pobliskich Międzyzdrojów. Tutaj mamy zaplanowany nocleg. Szybko znajdujemy willę z wolnymi pokojami.






Krótki proces odświeżający i wychodzimy nad morze.





A po plaży idziemy do miasta, głównie na słynną Aleję Gwiazd. Po drodze wstępujemy na rybkę.





Koło północy wracamy do hotelu. Przychodzi smutny czas pożegnania z Zornem. Szkoda, że musi jutro wcześnie rano jechać. Zorn, dzięki za Twoje super towarzystwo.
Poranek następnego dnia. Na dzisiaj mamy zaplanowany przelot do Ustki. Po drodze cała masa atrakcji ale najpierw śniadanie w ogródku. Bez śniadania nie ma jazdy.
Po śniadaniu jedziemy na słynny punkt widokowy Gosań. Panorama zapiera dech z zachwytu.






Po zejściu na dół, odpalamy i jedziemy w stronę Trzęsacza. Po drodze zabieramy naszą przewodniczkę, panią Ewę. Jacek, który pokazywał nam Pomorze Zachodnie pomyślał o wszystkim.
Jedziemy do Trzęsacza w, którym znajdują się ruiny kościoła podmywanego przez morze. Została już tylko jedna ściana. Pani Ewa wspaniale o wszystkim nam opowiada.








Mieszkańcom Trzęsacza wybudowano nowy kościół.

Z Trzęsacza pojechaliśmy do Niechorza zobaczyć latarnię morską.




A z Niechorza pojechaliśmy do Trzebiatowa. Wydawałoby się, że to prowincjonalne, małe miasteczko ale nic bardziej mylnego. Niezwykle ciekawe miejsce. Pani Ewa opowiedziała nam wszystko..


















Wyjeżdżamy z Trzebiatowa. Jacek prowadzi nas na obiad, na pyszna rybę w jakies swoje ulubione miejsce. Rzeczywiście halibut rewelacyjny.



Po obiedzie lecimy w stronę Ustki w, której mamy zaplanowany kolejny nocleg. Po drodze jeszcze kolejne atrakcje. Jacek pokazuje nam smutne miejsce. Tragedia niemieckich dzieci na jeziorze Rogowo. W 1945 roku Niemcy w obliczu zbliżającej się armii sowieckiej ewakuowali cywilów. Do wodnopłatowca wsiadło 80 dzieci. Samolot został zestrzelony przez sowietów i runął do jeziora.



Lecimy dalej. Po drodze oglądamy muzeum starych samochodów.






 Opuszczamy muzeum i lecimy na nocleg do Ustki. Po drodze w trakcie wyprzedzania dramatyczna sytuacja na drodze i tylko dzięki przytomności Radka udaje mi się wyjść cało. Gdyby nie on, nie napisałbym już tych słów. Radek, dziękuję..
Dojeżdżamy do Ustki, kolacja w postaci pizzy i nocny powrót piechotą do domu. Spory kawałek drogi..
Rano szykujemy się do dalszej drogi ale czekamy na kolegów z Pomorza, którzy mają do nas dołączyć. Przjeżdża Srebrzanka i Cykli, który odłączył się od nas w Bielawie z kolegą. Wszyscy na BMW.

Jeszcze wręczenie blach i ruszamy do Łeby.


W Łebie mam mały problem z motocyklem. Coś mi stuka na dołach. Sprawdzamy wszystko co możliwe ale nie możemy znaleźć przyczyny. W ciągu kilku chwil Srebrzanka, Cykli i Bonanza uruchamiają w Boże Ciało chyba połowę mechaników na Wybrzeżu. Ustalamy, że Srebrzanka prowadzi mnie do mechanika w Gdańsku a pozostali koledzy jadą zgodnie z planem na Hel. Srebrzanka mówi, że zostawimy do jutra mój motocykl u mechanika a ja wrócę z nim na jego BMW na tylnym siedzeniu a przy okazji pokaże mi czwarty wymiar czasu i przestrzeni. Poleciłem duszę wszystkim dobrym bóstwom i jadę.


 W Gdańsku Sławek dokonał niezbędnych regulacji i najważniejsze, orzekł, że mogę dalej jechać. Została zerwana przednia poduszka pod silnikiem ale zrobił prowizorkę, która powinna pomóc. Najważniejsze, że mogę jechać. Po powrocie do Lublina okazało się, że poduszka rzeczywiście była naderwana ale źródłem stuków był poluzowany zbiornik paliwa.

Odetchnąłem z ulga bo bałem się tego Srebrzankowego czwartego wymiaru czasu i przestrzeni. Na szczęście nie musiałem zostawiać motocykla. Srebrzanka dzięki, to była super akcja.
Jedziemy ze Srebrzanka na Hel. Czekamy na pozostałych kolegów.
Przyjeżdżają po niedługim czasie. Bonanza zaprasza nas na fantastyczny sernik i kawę. Smak sernika po prostu niewypowiedziany.

  Z Helu jedziemy do Rewy, gdzie Cykli przygotował nam nocleg. Fajne miejsce nad samym morzem.

Wieczorem opuszczają nas Bonanza z Magdą.
A my..nad morze..







Następnego etap to dojazd do Świętej Lipki. Rano kierujemy się w stronę Trójmiasta. Prowadzi nas Cykli. Dojeżdżamy do Gdyni i wjeżdżamy na Skwer Kościuszki porobić zdjęcia dla potomności.







Moje marzenie spełniło się. Byłam motocyklem na Skwerze Kościuszki. Jedziemy do Gdańska. Cykli prowadzi nas fajnymi drogami.









Przepiękny, cudowny, niepowtarzalny Gdańsk. Wracamy już na parking, czas ruszać dalej ale wcześniej znowu smutna chwila. Żegnamy Radzia, który musi już wracać. Radziu, dzięki za wszystko.
Ruszamy już z Gdańska, jedziemy dalej, w stronę Gołdapi. Odłącza się od nas Cykli. Cykli, dzięki..Po drodze gubimy drogę i koniecznie chcemy wjechać na mierzeję ale nie ma problemu, miło jest się zgubić w ładnej okolicy.
Jeszcze tankowanie i hot dog bo głód zaczyna doskwierać.
Na zdjęciu od lewej: Felka, Wojtek, Rod. Mnie nie widać bo robię zdjęcie ;-)
Dojeżdżamy do Świętej Lipki. Chwila odpoczynku i szukamy noclegu. Na szczęście daleko szukać nie trzeba bo jest całkiem fajny hotel. No i oczywiście słynny kościół. Idziemy sprawdzić o, której otwierają rano.

W hotelu dołączają do nas Piotruś Pan i Forel. Oczywiście, ceremonia wręczenia blach i koszulek.


Forel z niesamowitym entuzjazmem i radością opowiada nam o swoich zabytkowych motocyklach. Wiedza doprawdy imponująca.
Rano idziemy obejrzeć kościół. Widziałem go rok wczesniej na otwarciu sezonu na Mazurach ale wtedy był zasłonięty front. Teraz widać go w całej okazałości. No i słynne organy..









Po obejrzeniu kościoła, wsiadamy na motocykle i jedziemy w kolejny etap RDP. Tym razem nocleg mamy w Sokółce.
Po drodze wstępujemy obejrzeć piramidę w Rapie, która jest grobowcem rodzinnym. Jej historię można przeczytać na załączonej tablicy.



A wiecie co to jest ptasi budzik? Proszę bardzo...
Lecimy dalej zobaczyć most w Stańczykach. Ładny, duży ;-)

Ze Stańczyków jedziemy na punkt widokowy "Pan Tadeusz"



Po obejrzeniu fantastycznej panoramy jedziemy obejrzeć klasztor na Wigrach. Nie mamy zbyt duzo czasu bo noc się zbliża a jeszcze kawałek drogi przed nami.



O.K. Lecimy do Sokółki. Krótki przystanek...

Dojeżdżamy w nocy ale nocleg już mamy. Znalazł go nam Wojtas, nasz klubowy kolega z Białegostoku. Wojtas, dzięki..


Kolacja. Właściciel restauracji częstuje nas "duchem puszczy"
Rano szykujemy się do drogi. Następny etap to Włodawa na Lubelszczyźnie. Ale nie tak łatwo. Po drodze mnóstwo wrażeń i atrakcji.
Do Sokółki przyjeżdża do nas Piotrek z kolegą i Wojtas. Teraz oni prowadzą nas przez swój region. A ten region to nie byle co, to Podlasie. Takiej Polski nie ma już nigdzie. Wielokulturowość, wspaniali ludzie, kapitalne, drewniane wioski.





Prowadzi na Piotrek chyba najpiękniejszą drogą Podlasia a może jedną z najpiękniejszych w Polsce do Kruszynian, wioski zamieszkałej przez Tatarów.
Tutaj kierujemy się do meczetu Tatarów i na stary tatarski cmentarz. Prowadzi nas przewodnik, Tatar o bogatej wiedzy o swoim narodzie.










Z cmentarza wracamy do meczetu, gdzie nasz przewodnik zapoznaje nas z obrzędami religii muzułmańskiej. Opowiada, że w ich wiosce katolicy, muzułmanie i prawosławni żyją w zgodzie i wzajemnym poszanowaniu swoich religii.


Wychodzimy i idziemy do Dżanety na obiad. Stój czeka już pieknie zastawiony, ściany obwieszone tatarskimi pamiątkami i ludowymi strojami. Jedzenie o niesamowitym smaku.



Po obiedzie opuszczamy Tatarów i udajemy się do Supraśla, gdzie jest prawosławny monastyr Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. Tutaj przyłącza się do nas małżonka Piotrka.
Najpierw kilka zdjęć w ruchu..





 I dojeżdżamy do Supraśla.






Z Supraśla jedziemy do Białegostoku zobaczyć pałac Branickich, który obecnie jest siedzibą Uniwersytetu Medycznego.


Kończymy wizytę w Białymstoku i jedziemy już w stronę Włodawy. Po drodze dostajemy telefon od Piotra, który miał dołączyć do nas we Włodawie, że ma juz dla nas nocleg. Super, Piotrek dzieki..
Jedziemy, psuje się pogoda, zaczyna padać. Musimy sie zatrzymać żeby nałożyć przeciwdeszczowe ubrania. 


W rzęsistym deszczu dojeżdżamy do Włodawy, gdzie czeka na nas już Piotrek. Jeszcze wręczenie Piotrkowi blachy i koszulek, kolacja, nocne Polaków rozmowy i czas na sen.





 Rano tankowanie i lecimy Do Przemyśla przez Chełm, Zamość i Tomaszów..
Dojeżdżamy do Zamościa. Oglądamy rynek, uliczki i idziemy do twierdzy..



W twierdzy piękna ekspozycja mundurów oraz tablice pokazujące rozwój Zamościa w rożnych okresach historycznych.






Wracając na Rynek, mijamy dom w, którym urodził sie i mieszkał Marek Grechuta.
Znowu pada deszcz. Siadamy w kafejce na Rynku i próbujemy przeczekać. Trochę mniej ale pada dalej.

Nie możemy dłużej czekać, musimy jechać dalej. Dzisiaj mamy nocleg w Przemyślu, jeszcze spory kawałek drogi.
W Tomaszowie jest zamknięta ulica, która prowadzi w stronę Jarosławia. Jedziemy dalej ale gubimy drogę i dojeżdżamy do ukraińskiej granicy.

Od tubylców dowiadujemy się, że musimy wrócić do Bełżca i tam jest skręt na Jarosław. Niestety, ulica zamknięta i wyznaczony objazd. Musimy wracać do Tomaszowa. W Tomaszowie mam problem z włączeniem się do ruchu i gubię grupę. Nie ma problemu, najwyżej dojadę sam do Przemyśla. Za kilkanaście minut odnajduję kolegów. Ruszamy przez Susiec. Za Suściem wjeżdżamy w ścianę deszczu. Nie widać nic. Jedziemy dalej. 10 km od Jarosławia Piotrkowi kończy się paliwo. Zjeżdża na pobocze i staje. Proszę, żeby poczekał i jadę po paliwo dla niego. Wracam, przywożę litr bo więcej nie mam w co zabrać i odpalamy.
W deszczu przyjeżdżamy do Przemyśla. Zatrzymujemy się w tym samym hotelu w, którym było rozpoczęcie tegorocznego sezonu.
Kolacja i spać, jutro mamy dość długi etap do Krynicy i po nie najlepszych drogach.
Rano, znowu smutna chwila, żegnamy się z Piotrkiem, który wraca do domu.

Jedziemy w stronę Krynicy. Znowu zaczyna padać. Zatrzymujemy się, Rod nakłada swój oczojebnyj kombinezon.
Jedziemy dalej, teren coraz bardziej nierówny i coraz piękniej..

Dojeżdżamy do Dukli. Tutaj przyjeżdżają do nas Hania i Greg. Obydwoje fantastyczni. Prowadzą na na słowacką stronę a po krótkiej jeździe wjeżdżamy z powrotem do Polski. Prowadzą nas fantastyczną, malowniczą drogą wśród gór i kwitnących łąk. Na drodze trzeba uważać na niedźwiedzie, o czym informują stosowne tablice.








Po tym wszystkim, Hania i Greg zapraszają nas na rybę. Ryba po prostu nieziemska.

Po obiedzie zabierają nas do pałacu Długoszów w Siarach. Przepiękne miejsce. Myślę, że jeszcze tu kiedyś wrócimy..



Wjeżdżamy do Gorlic. Tutaj Hania z Gregiem żegnają nas. Haniu, Gregu bardzo, bardzo dziękujemy Wam za wszystko. Jesteście niesamowici. Jeździć z Wami to niepowtarzalna przyjemność..
Ale w Gorlicach czeka już na nas Paweł. Przyleciał specjalnie z Radomia żeby się z nami spotkać. 
 Paweł zaprasza nas na noc do swojego mieszkania w Krynicy. Przyjmujemy zaproszenie z radością.

Rod robi świetną kolację. Wszyscy szykujemy się do oglądania meczu Polska-Rosja. Szalona radość ze zdobycia bramki przez Polaków.


Rano, Paweł prowadzi nas już przez ostatni etap naszego rajdu do Zakopanego. Piękna, malownicza droga.







I wreszcie po dwóch tygodniach wjeżdżamy do Zakopanego. Wg planu tutaj kończy się nasz rajd, tutaj jest ostatni jego etap i tutaj składam gratulacje Rodowi i Felce, którzy przejechali ze mną całą długość trasy. Oczywiście, osobne podziękowania należą się Pawłowi za jego gościnność i wspaniałe przyjęcie nas w Krynicy. Paweł również dociera z nami do Zakopanego.
Pod skocznią robimy sobie pamiątkowe zdjęcia.
 tak sny stają się rzeczywistością. Objechałem Polskę dookoła. Nie umiem opisać wszystkiego tego co zobaczyliśmy i przeżyliśmy. Jak mawiał jeden z pruskich magnatów:"Polska, cudowny to kraj" Nie ma takich słów, którymi mógłbym oddać piękno tego co widzieliśmy. Bo jak można opisać np. drogę do Sokółki? Spojrzałem w lusterko i oniemiałem z zachwytu. Jest już bardzo późny wieczór. Jedziemy na włączonych dodatkowych światłach. Wąska droga w lekkim zagłębieniu terenu. Nad drogą biała, gęsta mgła ale tylko do wysokości motocykli. Obraz jest taki: Grupa jeźdźców ponad mgłą a motocykle niewidoczne we mgle, widać tylko rozproszone światło lamp. A przede mną we mgle Rod na Harleyu z tablicą rejestracyjną oświetloną na fioletowo. Ten obraz zostanie mi w pamięci do końca życia. Cały rajd zostanie w mojej pamięci do końca życia.
A żartom i śmiechom nie było końca...to motto dla moich kolegów, którzy ze mną jechali. Ci, którzy tam byli wiedzą o co chodzi.
Dziękuję Wam wszystkim.