poniedziałek, 29 lipca 2013

Pieniny z Jurkiem i Knight Riders

Zostałem zaproszony przez Jurka do wspólnego wyjazdu do Krościenka nad Dunajcem, razem z kolegami z Knight Riders.
Umawiamy się z Jurkiem na sobotę rano i razem lecimy na miejsce zbiórki, w domu jednego z kolegów. Zajeżdżamy, przywitanko, towarzystwo damsko-męskie, z przewagą męskiego, motocykle w pełnej gamie, od cruiserów po Hayabusę.




















A oto Kasia i Dorota,a po środku ja sam :-)))

Po drodze nic ciekawego. Tankowanie, kawa, narzekanie na upał i ciężki los motocyklisty ;-)

 Lecimy przez Sandomierz, Nowy Wiśnicz i Limanową. Chłopaki narzucają żwawe tempo, ale dajemy radę...
Dojeżdżamy do naszego pensjonatu, Crosna Spa: http://crosna.pl/
Za umiarkowane pieniądze dostajecie ładnie umeblowane i dobrze wyposażone pokoje, basen,  saunę, jacuzzi, miejsce na grilla i bardzo dobrą, życzliwą atmosferę.


 Poniżej narada operacyjna, czyli co robimy z resztą dnia...

























Dojeżdżają jeszcze chłopaki, którzy przez drobny zbieg okoliczności zapędzili się do Szczawnicy...
























Poniżej Jurek zastanawia się jaką by tu zabawę wymyślić dla całego towarzystwa...


































Mam, eureka!!! Chcielibyście wiedzieć, co wymyśliłem, prawda? Nawet o tym nie myślcie...Dowiecie się w stosownym czasie...


































Idziemy w miasto ;-)



















Na mieście, jak to na mieście :-) Kupujemy sok jabłkowy, przelewamy do butelek po piwie, żeby poważniej wyglądało ;-) i niezwłocznie, pod sklepem uzupełniamy płyny oraz regenerujemy siły nadwątlone jazdą w upale...

























Podejmujemy decyzję, o udaniu się na obiad do najbliższego lokalu gastronomicznego, celem kulturalnego spożycia posiłku. Udajemy się zatem do centrum Krościenka, podziwiając po drodze okazy architektury regionalnej.


























Docieramy do lokalu "Karczma Stajkowa": http://www.stajkowa.pl/index.php
Ja zamówiłem sobie kiszkę z ziemniakami i kapustą Smak kiszki w "Stajkowej" przerasta najśmielsze oczekiwania. Po prostu nieziemski.
A poniżej właściciele karczmy. Przesympatyczni, uroczy ludzie...


























Po obiedzie obowiązkowy wypad na taras. Buzery, bajery, gadka szmatka, ogólna przewalanka i oczywiście fota, bo bez foty nie ma wyjazdu...



























Po obiedzie idziemy do centrum. Patrzymy, stoi traktor, a obok chłop kosi pole.






















W ramach poobiedniego relaksu napadliśmy na chłopa i zabraliśmy mu kosę. "Święty" postanowił pokazać chłopu jak kosi zawodowiec. "Święty"kosi, chłop się śmieje, a my ubezpieczamy akcję.


























"Święty" pokazał chłopu jak się kosi i teraz każe mu samemu spróbować. Chłop kosi, "Święty" udziela ostatnich konsultacji typu: :"Niżej kosa, tak wysoko to każdy potrafi". "Święty" jest surowy i żadna partanina u niego nie przejdzie.


































W końcu "Święty" uznaje, że chłop posiadł elementarny poziom umiejętności z zakresu posługiwania się kosą i, że da sobie radę sam. Oddajemy chłopu narzędzie pracy i idziemy dalej.
Przechodzimy przez most na Dunajcu, robimy zdjęcie, i rozglądamy się gdzie by tu się soku jabłkowego napić.


























Po drodze Jurek kupuje jeszcze oscypki.


































Docieramy do pijalni soków, wypijamy dzbanuszek jabłkowego i oczywiście obowiązkowa fota...


























Wracamy do naszego pensjonatu, rozpalamy grilla i pobieramy lekcje dobrych manier, czyli jak mężczyzna powinien całować kobietę w rękę. Kasie prezentuje pocałunek na Dorocie, ja ćwiczę na Kasi i Kasia mówi, że dobrze mi idzie :-)))


























W trakcie grilla wydało się, że jeden z pracowników pensjonatu, jest posiadaczem starej, pięknej WSK-i, która ma problemy z odpalaniem. Jeden z naszych kolegów ogląda sprzęta, kilka szybkich ruchów i sprzęt pali jakby prosto ze sklepu GS-u wyjechał.







































A zatem kontynuujemy grilla. Opowiadamy o swoich motocyklowych przygodach, wyjazdach, snujemy plany na przyszłość...Sok jabłkowy leje się strumieniami, nastroje co najmniej jakby to piwo było, a śmiechom i żartom nie ma końca :-)))


































































































































Grillowane trwało do późnych godzin nocnych. Humory wyśmienite. Niestety, wszystko co miłe i przyjemne ma swój kres i w końcu przychodzi ranek. Śniadanie, żarty, wspomnienia poprzedniego wieczoru...Zastanawiamy się nad planem na dzisiejszy dzień. Jurek i ja, podejmujemy decyzję, że jedziemy nad zalew czorsztyński. Część z kolegów chce jechać na Słowację.


























Poniżej "Portret na leżaku" ;-)







































Wiadomo nie od dzisiaj, że do motocyklisty, kobiety lgną jak pszczoły do miodu. Nic dziwnego, każdy z nas ma bestię między nogami, często ponad stu konną, i z nie byle jakim przyśpieszeniem. Cóż dziwnego, że kobiety nie mogą się oprzeć ;-)))
Pani Ani wpadł w oko Fazer "Podłego". Wybrali się na krotką przejażdżkę. Nie było ich może z pięć minut, pani Ania wróciła bez butów, za to uśmiechnięta i szczęśliwa aż radość była patrzeć ;-)))


























Czas powoli szykować się do wyjazdu. Jeszcze pamiątkowa, grupowa fota. A warto ją mieć bo pobyt w pensjonacie był najprzedniejszej jakości.













Plan mamy taki, że część kolegów jedzie na Słowację, a my z Jurkiem jedziemy do Czorsztyna i Niedzicy. Żegnamy się z gospodarzami, odpalamy i ruszamy w drogę. Jedziemy w stronę Czorsztyna, ale skręcamy do Słowackiej granicy. Okazuje się, że koledzy chcą wstąpić do sklepu tuż za granicą, żeby zaopatrzyć się jakiś specjalny, wyśmienity w smaku gatunek piwa.






















Żegnamy się już z kolegami. My, w składzie: Kasia, Dorota, Jurek, Grzesiek, Tomek i ja, lecimy nad zalew, pozostali koledzy rezygnują z wyjazdu na Słowację i wracają do Lublina. Nie dziwię się ich decyzji, upał jest potworny, nie sposób nałożyć na siebie kombinezonu.

























W szóstkę jedziemy do Czorsztyna.


























Przyjechaliśmy do Czorsztyna, pokręciliśmy się wokół zalewu, nawet podjechaliśmy na parking, żeby obejrzeć zamek, ale było tak potwornie gorąco, że na zamek nie chciało nam się już iść. Jurek rzuca hasło, żeby znaleźć zjazd nad Dunajec i potaplać się w wodzie. Dorota zna takie miejsce, rzeczywiście, na krótką taplaninę idealne.










































































































Czas zbierać się do domu. Wracamy przez Nowy Sącz i Rzeszów. W Czchowie wstępujemy na obiad. Słońce cały czas pali niemiłosiernie. Spożywamy obiad i ruszamy. Niestety, dosłownie po kilometrze jazdy zaczyna się potworny korek, który ciągnie się aż do Jurkowa. Staramy się sprawnie jechać i omijać stojący sznur samochodów, ale jest to trudne bo droga wąska, z naprzeciwka cały czas jada samochody a mój motocykl jest szeroki, z przypiętymi kuframi. W końcu jakaś ciota w katarynie, widząc motocyklistę, zajeżdża mi drogę i nie mogę dalej jechać. Pozostała piątka, w ciągu kilku minut. które straciłem na czekanie, odskakuje mi na tyle, że nie mogę już ich dojść. W końcu wydostałem się z korka i lecę w stronę Rzeszowa w nadziei, że jeszcze dogonię kolegów. Nie udaje się. Jadę już spokojnie, mijam Rzeszów. W Jasionce tankuję motocykl i...widzę przelatujących drogą kolegów, ale niestety, oni mnie nie widzą :-) Nie gonię ich już, bo do domu niedaleko, śpieszyć się już nie ma do czego. Jadę spokojnie sam i...w Niedrzwicy widzę znajome motopcykle, tyle, że z tyłu, za mną :-))) Tym razem, oni pewnie gdzieś tankowali, a ja ich nie zauważyłem :-)))
Taka, to nasza motocyklowa jazda :-))) Nic się nie stało, najważniejsze, że odnaleźliśmy się i razem zmierzamy już do Lublina. Na chwilę jeszcze się zatrzymujemy. No, i oczywiście pożegnalna fota, już o zmroku.



















Dziękuję wszystkim za fantastyczny wyjazd, pełny niezapomnianych wrażeń. Mam nadzieję na kolejne spotkanie na naszych motocyklowych szlakach.