niedziela, 31 lipca 2011

Nie ma jazdy, jest zabawa..

Jakoś nie chce się dzisiaj nigdzie jechać bo pogoda ponura to proponuję małą zabawę.
Poniżej umieszczam dwie wersje tego samego zdjęcia zrobionego na wyjeździe motocyklowym tydzień temu. Ciekawy jestem Waszego zdania, które bardziej podoba się Wam. Podkreślam, nie której jest obiektywnie lepsze tylko, które bardziej subiektywnie Wam się podoba.
Na końcu każdego posta jest miejsce na komentarze, tam możecie wpisywać swoje uwagi. Możecie w sposób absolutnie nieskrępowany pleść wszystko co Wam ślina na język przyniesie bo jestem bardzo ciekaw Waszej opinii o zdjęciach. Każda opinia na wagę złota :-)))

Oto wersja nr 1.

 
Oto wersja nr 2.

piątek, 29 lipca 2011

Lody w Janowie Lubelskim..


W niedzielę nie było pomysłu na wyjazd. Każdemu coś nie pasuje. Za to wszystkim pasował wyjazd o charakterze kulinarnym (nie mylić z kulturalnym). Wspólną decyzją ustalamy, że jedziemy na najpyszniejsze lody w Polsce czyli do Janowa Lubelskiego.
Zbieramy się na al. Kraśnickiej i odpalamy. Droga typowa. Nic ciekawego. Pogoda dobra. Nie pada i nie jest gorąco.
Dojeżdżamy do Janowa, podjeżdżamy pod lodziarnię. Dochodzimy do wspólnego wniosku, że najpierw trzeba coś zjeść (czytaj: rozszarpać po golonce) a lody na deser.
Odpalamy i jedziemy w lasy janowskie na najlepszą golonkę w Polsce. Zajeżdżamy, zamawiamy, konsumujemy, cieszymy się swoją obecnością. To wspólny wyjazd..członkowie H-D Club, Lublin, DoctorRiders, motocykliści bez przydziału..
Golonki rozszarpane, odpalamy i wracamy do centrum na lody. Ależ te panie potrafią robić lody, coś niebywałego..
Co tu dużo opowiadać..zdjęcia jak zwykle..
 My liżemy a publiczność ogląda nasze motocykle. Dzieci robią sobie zdjęcia, ojcowie wzdychają i w ogóle.. Oczywiście, Elektra Leszka jak zawsze wzbudza zachwyt i westchnienia niewiast ;-)))
 Małgosia dostała wielki sernik z gorącymi malinami, którym obdziela towarzystwo przy stoliku.
 I tak powoli kończy się nasz kulinarny wyjazd. Golonka i lody pyszne. Wizytę u pań w Janowie będziemy długo i ciepło wspominać..

niedziela, 24 lipca 2011

Podlasie, 24 lipca 2011

Puszczam wici do znajomych motocyklistów, że jedziemy do Grabarki zobaczyć Świętą Górę. Kto nie wie to wyjaśniam, że to święte miejsce dla wyznawców prawosławia. Od dłuższego czasu chciałem je zobaczyć, zwłaszcza, że położone jest na moim ulubionym Podlasiu. Jak ktoś chce dowiedzieć się więcej to wszystko jest napisane na ich stronie: http://www.grabarka.pl/
Stasio przysyła mi maila, że można rozszerzyć program wycieczki o inne interesujące miejsca w tej okolicy. Z entuzjazmem popieram pomysł. Nie mnie dwa razy powtarzać takie propozycji. Umawiamy się na sobotę rano. Rano pada deszcz. W zasadzie nie przeszkadza mi to tak bardzo, zwłaszcza, że mam do przetestowania nowy przedni błotnik. No ale co kogo obchodzi mój błotnik? Zdzwaniamy się i koledzy mówią, że nie jadą, chyba, że przestanie padać. No dobra, niech będzie. Około dziewiątej przestaje padać. Znowu telefony i umawiamy się na wyjazd. Spotykamy się na stacji benzynowej Orlen w Elizówce. Stawiamy się w komplecie. Rysio z Irenką, Marek z Małgosią no i ja z Jolą. Startujemy w cztery motocykle. W Sarnakach ma czekać na nas Mirek i Stasio z Anią.
Tankowanie, odpalamy i rura. Pogoda elegancka. Nie pada, sucho. Lekki chłodek.
 Lecimy moją ulubioną drogą w stronę Białegostoku. Za Radzyniem poprawia się pogoda czyli zaczyna lekko padać. Właściwie mżawka, nawet nie zakładamy przeciwdeszczowych ubrań. Tego mi trzeba było bo będę miał możliwość przetestować mój nowy błotnik. Lecimy dalej, deszcz robi się większy. Sprawdzam moto. Wszystko eleganko. Silnik czyściutki, regler czyściutki, błotnik działa ekstra. Asia z Jarkiem, którzy dbają o mój motocykl zrobili kawał dobrej roboty. Zgłosiłem tylko sprawę, że trzeba nowy inny błotnik a oni załatwili resztę. Super.
Dolatujemy do jakiejś restauracji ale nie wiem gdzie. Wstępujemy na coś ciepłego bo zmarzliśmy trochę. Na parkingu para motocyklistów Finów. Wracają z Francji do Finlandii. W restauracji jest i żurek i flaki i wszystko inne, czego strudzony wędrowiec może potrzebować. Posilamy się i ruszamy dalej.
 Dojeżdżamy do Sarnak. Mirek i Stasio z Anią już na nas czekają. Na skwerku oglądamy makietę rakiety V2, którą przejął i przekazał Anglikom miejscowy oddział A.K. Cała historia opisana jest na pamiątkowej tablicy, której zdjęcie umieszczam. Kto chce może wszystko sobie przeczytać.

 Odpalamy i po krótkiej jeździe docieramy do Grabarki. Co za niezwykłe miejsce..Góra, na niej tysiące prawosławnych krzyży przywiezionych w różnych intencjach przez pielgrzymów. W centrum przepiękna drewniana cerkiew. Wewnątrz przepiękny ikonostas. Niestety, nie można robić wewnątrz zdjęć. Może i dobrze. Tak naprawdę liczy się tylko to, co pozostaje w naszej pamięci. Bo to nasza pamięć jest najlepszym nośnikiem. Wszystkie inne zdjęcia, wideo i temu podobne to tylko substytuty. Ludzka pamięć jest zawodna, dlatego wrażenia, które w niej pozostają są najcenniejsze.
Oglądamy cerkiew. Niesamowity nastrój. Wychodzimy na zewnątrz i…leje deszcz. Chowamy się pod okapem dachu. Jeszcze chwila i deszcz przestaje padać tak szybko jak szybko zaczął.
Zwiedzamy najbliższą okolicę cerkwi. Monastyr sióstr, piękny ogród, dom pielgrzyma, wystawa zdjęć w ogrodzie. Piękne, niezwykłe miejsce.
 Zgodnie z planem Stasia jedziemy piękną nadbużańską drogą do pobliskiej wsi Serpelice. Serpelice to piękna, stara nadbużańska wioska. Wygląda jak z ubiegłego wieku. Uosobienie Polski takiej, jakiej już nigdzie nie ma. Przepiękne stare domy, w przepięknej malowniczej okolicy. Uosobienie piękna. 
Podjeżdżamy do ośrodka wczasowego w którym jest fajny rodzaj kolejki linowej nad Bugiem. Jedna stacja jest na jednym brzegu, druga stacja na przeciwnym. Obydwie stacje połączone są liną. Delikwentowi nakłada się uprząż alpinistyczną i puszcza się go na tej linie na drugi brzeg. Jak lekki klient to leci z prędkością ok. 7o km/h. Jakoś nikt nie miał odwagi puścić się na drugi brzeg :-)))
Wjeżdżamy do pięknie położonej restauracji. Nie bez przyczyny nazywa się „Urocza”. Wszystko jest piękne. W pobliżu płynie Bug. Kwitnące nadbużańskie łąki. Potężne stare drzewa porośnięte jakimiś
pnączami. Wchodzimy do środka z zamiarem spożycia zasłużonego obiadu. W środku znajomi motocykliści z Ryk i Dęblina. Przywitania i pogawędka. Zestawiamy stoły po sporo nas. Po przeanalizowaniu zapotrzebowania gastronomicznego dochodzimy do wniosku, że chcemy pierogi a tutaj pierogów nie ma. 
 Wychodzimy i jedziemy na pierogi do stadniny koni w Janowie. To tajemne miejsce o, którym mało kto wie. A jakież tam dają pierogi..Po prostu uczta dla kubków smakowych. Nadzienie ze świeżutkich ziemniaków, symboliczna ilość czosnku, jakieś zioła. Wszystko plane świeżutkim tłuszczykiem ze skwarkami. Wspomaganie w postaci przepysznych surówek. W życiu chyba nie zjadłem tylu pierogów naraz. Po pierogach idziemy obejrzeć konie. Nic z tego. Konie poszły już spać do stajni. Shit, shit, shit…a tak chciałem zobaczyć konie. Nic to, będzie okazja przyjechać znowu. A przy okazji znowu pierogi zaliczymy.
 Z żalem kończymy naszą wycieczkę. Odpalamy motocykle, ludzie patrzą na nas jakbyśmy się z choinki urwali. Co motocykliście robią w stadninie? Wiadoma sprawa. Na pierogi przyjechali..
 W Janowie Mariusz, Stasio z Anią odbijają w stronę Włodawy, my w stronę Białej Podlaskiej. Wychodzi słońce. Robi się ciepło i jasno. Wieczorem docieramy do domu. Ależ to był dzień…Moc niezapomnianych wrażeń…