poniedziałek, 21 lipca 2014

Hrubieszów czyli "W malinowym chruśniaku"

[
Rosą zwilżyj mi rzęsy, skostniałe od skwaru,
Zgłuchłe uszy orzeźwij falą twego gwaru,
A ja w kwiatach spodem dłoni
Nauzbieram różnej woni
I omyję twarz spiekłą w źródłach twego czaru.
                                                                          ]
B. Leśmian "Łąka"


W środę dzwoni do mnie Piotrek, mówi, że może by tak w piątek do Hrubieszowa...Dwa razy powtarzać mi nie trzeba. Nie mam z Hrubieszowem żadnych związków krwi, ani sentymentów, ani interesów, ani w ogóle nic, ale Hrubieszów jest moim ulubionym miastem (oczywiście, poza Lwowem)
Każdy wie, że Hrubieszów jest miastem zupełnie niezwykłym ( niezwykłym wg ostatniej mody chyba pisze się nie zwykłym, ale ponieważ wszystkie mody, zwłaszcza ostatnie mam w d...ie, więc piszę wg starej mody) W małym, prowincjonalnym miasteczku mieszkało tylu sławnych ludzi, że mogłaby mu tego pozazdrościć każda metropolia.
W Hrubieszowie, byłem w ubiegłym roku, kiedy rozpoczynałem sezon, a relację można przeczytać tutaj
Jak się później okazało, Piotrek nie mógł jechać, więc jadę sam.
Lecę przez Chełm i przez Białopole.
Dlaczego wspominam o Białopolu ?
Opowiem wam krótką historię.
Będąc dzieckiem i w młodzieńczych latach, mieszkałem z Rodzicami w Lublinie, w dzielnicy Wieniawa (patron dzielnicy delikatnie rzecz ujmując, mało zaszczytny ale wiadomo...dzielnicy się nie wybiera) To stara, przedwojenna dzielnica, którą nawet wspomina Marcin Wroński, genialny lubelski pisarz, w jednym ze swoich kryminałów, których akcja osadzona jest przed wojną.
Naszą sąsiadką była Pani Maria. Pani Maria ze swoim mężem Janem, mieszkali przed wojną w Białopolu. Pan Jan był komendantem posterunku policji. Byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie, choć nie mieli dzieci. Pewnego dnia, we wrześniu 1939 roku, Pan Jan wyszedł do pracy i nie wrócił do domu. Pani Maria nigdy go już nie zobaczyła. Nie wiedziała, co się stało z jej mężem. Pani Maria, nigdy nie związała się z żadnym mężczyzną, do końca swoich dni mieszkała sama i czekała na męża.  Tuż przed śmiercią Pani Marii, Ruscy udostępnili listy katyńskie. Pan Jan został zamordowany przez sowieckich barbarzyńców w Twerze. Po tragicznej wiadomości, żyła już bardzo krótko. Teraz już są razem. Miłość w najczystszej postaci.
Dlaczego o Nich piszę ? Bo takich ludzi trzeba upamiętniać. Niech ta krótka wzmianka, będzie moim hołdem dla polskiego policjanta zamordowanego przez sowieckich barbarzyńców i dla jego żony, która całe życie czekała i wierzyła, że mąż jeszcze wróci.


Tym razem oglądanie Hrubieszowa rozpocząłem od...cmentarza. Coś jakoś często te cmentarze pojawiają się na moich wyjazdach, ale co ja mogę poradzić, sorry...taką mamy historię, że pisana jest cmentarzami.
Chciałem odnaleźć groby największych, najbardziej zasłużonych dla Hrubieszowa. Nie wszystkie, które zamierzałem, udało mi się odnaleźć. Np. nie odnalazłem rodzinnego grobu Kisewetterów, choć pytałem nawet pana Marka, miejscowego grabarza, który jak mi powiedziano, zna cmentarz na pamięć niczym własny tapczan, w którym zawsze ma coś na wzmocnienie. Pan Marek też nie umiał mi powiedzieć, gdzie spoczywają doczesne szczątki tej zacnej rodziny przemysłowców. To nic, będę miał pretekst, żeby jeszcze raz przyjechać.
Poniżej przepiękny nagrobek księdza Ignacego Chruściechowskiego, zm. w 1831 roku.







































Poniżej nagrobek słynnej hrubieszowskiej rodziny Zinów. Wrócimy jeszcze do nich.







































Albo miejsce spoczynku chyba najbardziej znanej rodziny z Hrubieszowa, rodu Du Chateau.
























Albo grobowiec hrabiostwa Ostrorogów, polskiej szlachty ziemiańskiej z krwi i kości.










































Na cmentarzu w Hrubieszowie spoczywają też polscy żołnierze z wojny z bolszewicką zarazą z 1920 roku, partyzanci z A.K. polegli w walkach z ukraińskimi zwyrodnialcami-psychopatami z upa (pisownia małą literą zamierzona i nie pomaga tu nawet szacunek dla zasad pisowni mojego ojczystego języka), żołnierze z 1939 roku i z I wojny światowej.
Stary, piękny cmentarz...

























Są też i takie wzruszające nagrobki jak ten poniżej...








































No i na koniec nagrobek księdza Onufrego Kozłowskiego z 1854 roku.







































Cały hrubieszowski cmentarz to jedna wielka historia tego regionu. Było by niesprawiedliwe zapomnieć o tych, którzy tu mieszkali i posługiwali się cyrlicą. Oni też tworzyli koloryt Hrubieszowa, tak jak teraz ich nagrobki tworzą koloryt tego cmentarza. To już naprawdę koniec spaceru w tym szczególnym miejscu...







































Gdzie teraz ? Wiadomo, na główną ulicę czyli 3-go Maja.
Pierwszy rzuca się w oczy dworek Du Chateau, obecnie Muzeum Regionalne. Nie będę powtarzał wszystkich opowieści, bo są one w poście, do którego linka wcześniej wkleiłem.






















A po drugiej stronie ulicy dom, w którym urodził się Bolesław Prus. Obecnie plebania. Prus mieszkał w nim krótko, tylko prze trzy lata, do śmierci matki.

























Tuż przy plebanii, znajduje się kaplica p.w. Wniebowzięcia NMP. Obecnie w remoncie, ale widać na niej szaleństwo rusko-bizantyjskiej sztuki zdobniczej. Ma aż 13 kopuł w kształcie cebul. Znawcy przedmiotu, uważają hrybieszowską cerkiew za najpiękniejszą w Polsce.









































































Podążamy ulicą 3-go Maja. Po prawej stronie budynek, w którym przed wojną stacjonował mjr Henryk Dobrzański "Hubal". Dzisiaj w tej kamienicy znajduje się polsko-francuska fundacja założona przez członków rodziny Du Chateau.

Oczywiście, po drugiej stronie ulicy też coś musi być. Jak to w Hrubieszowie. I jest...dworek rodziny Golakowskich. Obecnie przychodnia lekarska i coś jeszcze...

Idziemy dalej, a dalej widzimy pałacyk rodziny Kiswetterów. To ich grobowca bezskutecznie szukałem na hrubieszowskim cmentarzu. Zobaczcie w poprzednim poście jak wyglądał rok temu, a jak wygląda teraz. Zdjęcie z krzywą perspektywą, ale sorry...takie są prawa optyki.


Po tej samej stronie ulicy są jeszcze stare, prawdopodobnie pożydowskie domy. Przepuszczam, że nie są one szczytem luksusu, ale popatrzcie jak są odnowione. Stanowią bardzo cenną ozdobę ulicy.


Oczywiście, kontynuujemy nasz spacer ulicą 3-go Maja. Zbliżamy się do zakrętu. Niby normalny zakręt...

A po drodze mijamy pomnik poświęcony księdzu Stanisławowi Staszicowi, który był niezwykle zasłużony dla Hrubieszowa i okolicznych wsi. Można o tym przeczytać w jego biografii. Bez wahania pozbył się części swojego majątku, aby ulżyć ciężkiemu losowi okolicznych chłopów. A część jego zasług można wyczytać z tablicy na pomniku.





































Wędrujemy dalej i dochodzimy do małego ni to skwerku, ni polanki. Wygląda całkiem niepozornie. Ale niech pozory nie mylą. Na tej posesji jeszcze w latach sześćdziesiątych XX w. stał dom, który niestety już nie istnieje. W tym domu przez cztery lata mieszkał...Bolesław Leśmian. Był miejscowym notariuszem, później przeniósł się do Zamościa. Ale to właśnie w Hrubieszowie opublikował zbiór wierszy pt. "Łąka", którego fragment umieściłem na początku tego posta. To właśnie w tym zbiorze jest chyba jego najsłynniejszy erotyk "W malinowym chruśniaku".


Jeśli myślicie, że to już koniec atrakcji Hrubieszowa, to się mylicie. Idziemy dalej. Oczywiście, cały czas ulica 3-go Maja. Dochodzimy do niepozornego domku, ale z niesamowitym klimatem. Czyj to dom ? Rodziny Zinów i rodzinny dom profesora Wiktora Zina tego od "Piórkiem i węglem". Kobieta, z którą rozmawiałem na cmentarzu powiedziała mi, że w tym domu zawsze panowała niezwykła atmosfera. Dziadek i ojciec Wiktora Zina byli kimś w rodzaju malarza rzemieślnika, pozłotnika i snycerza, ale kochali sztukę i uwielbiali o niej rozmawiać. Wszyscy członkowie rodziny Zinów byli pod jakimś względem niezwykli. Podobnej atmosfery nie było w żadnym z hrubieszowskich domów.
A oto dom rodziny Zinów.























A w Hrubieszowie mieszkał jeszcze przez jakiś czas Isaac Singer, ale niewiele o tym wiadomo.
I na koniec przepiękny, hrubieszowski dom, jakich wiele jeszcze tam stoi.

 Wystarczy na ten raz. Kiedyś znowu wrócę do Hrubieszowa. Cudowne, przepiękne, miasteczko. Kiedy siądzie się na ławce w rynku, można oczami duszy zobaczyć tamten świat. Świat sprzed wojny. Kolorowy, gwarny, wesoły. Polsko-żydowsko-ukraińsko-rosyjsko-jakiś tam jeszcze. Wiem, że za jakiś czas znowu zatęsknię do Hrubieszowa i znowu odpalę Hondzie albo Harleya, żeby znowu znaleźć się w świecie, którego już nie ma.