poniedziałek, 30 maja 2016

Zalipie, czyli z wizytą u Felicji Curyłowej.

Każdy, kto mnie zna, ten wie, że lubię jeździć po wsiach (podobnie, jak mój kolega Wojtek, który też pojechał na wieś, tylko do Mołdawii. Z Kaśką :-))) )
Ech, gdzież ci młodzieńcy z moich dziecinnych lat, szalejący na czarnych WSK-ach, którzy jak w niedzielę po mszy, darli przez wieś, to kury przestawały się nieść, na co najmniej dwa tygodnie. Ileż, okoliczne hodowczynie drobiu, opomstowały się na tych bezbożników, na diabelskich maszynach, to tylko one wiedzą.
Przywołując na pamięć, wspaniałe postacie motocyklistów mojego dzieciństwa, wielu z nich już śmiga po tamtej stronie...też jeżdżę po wsiach motocyklem, co prawda, nie WSK-ą, ale też czarnym.
Ostatnio, wymyśliłem sobie, że pojadę do Zalipia, zobaczyć przepiękne malowane domy. Domy ? Nie tylko. W Zalipiu, wszystko jest malowane, nawet budy dla psów i studnie.
Samotny wilk, zwykle jeżdżę sam, ale tym razem, zapraszam koleżanki i kolegów, żeby zobaczyli Zalipie. Nikt nie może. Dzwonie to Marka. Marek mówi, że jutro deszcz pokazują w telewizorze. No, dobra, to pojutrze. Dzwonię do Marka. Marek, mówi, że jedzie. No, wreszcie, ktoś może.
Spotykamy się na stacji benzynowej, odpalamy i lecimy. Zalipie jest koło Dąbrowy Tarnowskiej, leży na tzw. Powiślu Dąbrowskim. 210 km w jedną stronę, nawet nie ma o czym mówić.
Lecimy przez Opatów. Zatrzymujemy się na szybkie siku i coś się napić.























Lecimy dalej. Kilka kilometrów przed Zalipiem jest przeprawa promowa.























Dojeżdżamy do Zalipia. Widzę pierwszy wymalowany dom, ale...obraz nędzy i rozpaczy. Cała farba spłynęła. Po malowidłach, tylko mgliste wspomnienie i wymazane ściany. Jedziemy dalej
Dojeżdżamy do domy Felicji Curyłowej. Stawiamy motocykle i rozglądamy się. Domy wymalowane tak, że odjazd zupełny. Pierwszy, który rzuca się w oczy, to współczesny, zamieszkały dom, wymalowany w ludowe motywy. Jak już pisałem wcześniej, wszystko jest wymalowane. Od ścian domów po studnię i budę dla psa.






































Dach, kryty eternitem, ale malunki muszą być.



























































































Kostka brukowa, złożona, gotowa do budowy, ale nad nią malowidło, musi być :-)






































Po drugiej stronie drogi, stoi zagroda Felicji Curyłowej. To kobieta legenda, a jej życiorys, wystarczyłby do obdzielenia kilku osób. To właśnie ona, stworzyła tradycję malowania domów w Zalipiu. Przełamcie się, i przeczytajcie historię jej życia, umieszczoną na tablicy w muzeum, zorganizowanym w jej zagrodzie.























Czytam jej historię i nie mogę wyjść z podziwu, ile w niej, nie tylko talenty, artystycznej wrażliwości, ale również hartu ducha, samozaparcia, woli czynienia dobra dla innych ludzi, i nieprawdopodobnej "siły przebicia".
W jednym z pomieszczeń, jest coś, w rodzaju izby pamięci poświęconej Felicji. Historia jej życia, pracy, dokonań i osiągnięć. Wspaniała kobieta, z niezachwianą wiarą, w słuszność tego, co robi.
























































Wychodzimy z izby pamięci i idziemy obejrzeć obejście. Wszędzie czysto, kolorowo, radośnie, malowanki w każdym możliwym miejscu.
























































































































































O.K. Opuszczamy już z Markiem, mały domek, troszkę skromniejszy niż główna posiadłość Felicji. Nie wiem, kto w nim mieszkał, może teściowa ?
W ogródku, Marek zawinszował sobie zdjęcie z opiatami.






































Wracamy do głównej zagrody, oglądamy malunki na zewnętrznych ścianach...




























































Wchodzimy do wnętrza domu Felicji Curyłowej i ... wow !!! Dech zapiera...
Najpierw kuchnia...




















































































Przechodzimy do pokoju. Przepiękny, patriotyczny wystrój. Nad łóżkiem, wielki orzeł...
































































































Wychodzimy z domu, pospacerować jeszcze po obejściu...
Malowana studnia...






































Tył domu Felicji. Jeszcze nie pomalowany. Chyba czekał na swój czas. Niestety, Felicja, zmarła w 1974 roku. Została niewypełniona pustka...



















Jeszcze motocykle na tle zagrody Felicji...




















I tablica informacyjna, w trzech językach, ale japońskiego, nie ma. Panie w zagrodzie, mówiły mi, że przeżywają najazd Japończyków. Czyż to nie piękne ? Japończycy, przyjeżdżają do Zalipia, żeby obejrzeć dom Felicji Curyłowej.
























Zbieramy się już powoli do odjazdu. Chcemy wstąpić jeszcze do Domu Malarek. Dom Malarek, to coś w rodzaju domu kultury, w którym można obejrzeć reprodukcje wszystkich malowideł z przysółków w Zalipiu. Jest też piękna, nowoczesna sala widowiskowa. Oczywiście, budowę domu zainicjowała Felicja. Nie dożyła, rozpoczęcia budowy, ale to jej dzieło.






































Na dziedzińcu Domu Malarek, odbywał się festiwal truskawek. Konkursu na wszystko, na malowanki, na najsmaczniejszą truskawkę, najsmaczniejszy placek truskawkowy itd..
Wieczorem, miała być zabawa, ale chyba tylko dla młodych. Mnie by wygonili.























































I to już koniec nasze wizyty w Zalipiu. Przepiękna, fantastyczna wioska. Niezwykła postać Felicji Curyłowej. Żal wyjeżdżać, ale jak trzeba, to trzeba...
Wyskakujemy na autostradę Kraków-Rzeszów, dajemy w palnik. Po włóczędze na lokalnych drogach, podkręcamy manetę o banan od ucha do ucha...
Gdzieś za Rzeszowem, jeszcze ostatnie zdjęcie...























Spokojnie, nieśpiesznie dolatujemy do Lublina. 240 kilometrów przeszło jak sen. Przepiękny, pełen niezapomnianych wrażeń wyjazd.
Felicja Curyłowa...na długo zostanę pod wrażeniem jej postaci.