niedziela, 12 kwietnia 2015

Dęblin, Gołąb i Puławy, czyli sezon 2015 rozpoczęty.

Zima i wiosna, zmówiły chyba się w tym roku, żeby motocykliści jak najdłużej nie mogli wyjechać, niczym banki, żeby rżnąć frajerów na kredytach, ile się da.
Zima nie chce odejść, a wiosna nie chce nadejść. No, ale chyba powoli zmienia się na lepsze, niczym w bankach, które obiecują nam, że zrobimy interes życia, jeśli umieścimy u nich pieniądze na 3%, a później za te procenty, będziemy jeździć Harleyami, albo leżeć na karaibskich plażach, a różnokolorowe bikini będą nam podstawiać pod nos różnokolorowe drinki.
W sobotę zrobiło się ciepło, niczym na sam widok owych bikini, więc znakiem tego, trzeba wyjeżdżać.
Lecimy z Kasią i Wojtkiem do Dęblina, tradycyjnie przez Puławy i Gołąb. Tradycyjnie, bo zawsze latam do Dęblina przez Puławy i Gołąb, o czym nie raz już pisałem.
Wyjeżdżam z domu, oczywiście na Harleyu, bo zawsze rozpoczynam sezon na Harleyu. Jadę statecznie, niczym sołtys z Pierdziuszewa Dolnego na nieszpory. Na Choiny, wchodzę w lekki łuk z ciut za bardzo odkręconą manetą i czuję, jak mój nowy, tylny Metzeler, traci kontakt z asfaltową rzeczywistością i zamierza położyć mnie na glebę. Prawy podnóżek drze już glebę z dźwiękiem, którego nie chciałbym więcej słyszeć, ale udaje mi się wyprostować motocykl i jadę dalej. Ale ostrzeżenie na początek sezonu zaliczyłem.
Dojeżdżam do Kasi i Wojtka, odpalamy, lecimy i dolatujemy do Puław. W Puławach, tradycyjne zatrzymujemy się w pobliżu kościoła, który kiedyś był kaplicą dworską Czartoryskich, a później był świadkiem kompromitacji Piłsudskiego.















































































A, co z tym Piłsudskim ? Bardzo ciekawa historia, ale nie chce mi się pisać drugi raz tego samego, więc posłużę się cytatem z jednego z poprzednich wpisów na tym blogu.
"W tym kościele, jak w każdej parafii są księgi parafialne.A w tych księgach jest dokument oznaczony sygnaturą: 110/1920. Oto ten dokument. Przeczytajcie go uważnie.
 Przeczytaliście? Tak, dobrze widzicie. To jest akt chrztu, wystawiony z datą 15 sierpnia 1920 roku, podpisany przez Józefa Piłsudskiego, który w tym dniu balował w Puławach na chrzcinach dziecka niejakiego Stanisława Minkiewicza i Stefanii z Michałowskich. A czy data 15 sierpnia 1920 coś wam mówi? Tak, macie rację, to data bitwy warszawskiej i tzw. "cudu nad Wisłą", którego sprawcą rzekomo był Piłsudski. Najcięższe bitwy odbywały się tego dnia w rejonie Radzymina. Jak widać "naczelny wódz" był cudotwórcą nie byle jakiej miary, bo oczywiście cuda się zdarzają, ale takie, żeby jedna osoba mogła w tym samym czasie walić gorzałę na chrzcinach w Puławach, i dowodzić bitwą z bolszewickimi bandami w okolicach Warszawy, zdarzają się tylko cudotwórcom najwybitniejszym.
No to może towarzysz Piłsudski, dowodził wojskiem tuż przed 15 sierpnia 1920 ? Nie, nie dowodził. W dniach 12 i 13 sierpnia obracał panienkę w Bobowej na Śląsku. Są na to świadkowie (Prystor) i pamiętniki owej panienki. 14 sierpnia upłynął mu pod znakiem powrotu od panienki ze Śląska.
No to może towarzysz Piłsudski dowodził wojskiem chociaż tuż po bitwie warszawskiej? Nie, towarzysz Piłsudski w dniach 16 i 17 sierpnia nawet nie wiedział gdzie jest front. Po prostu, po powrocie od panienki i z libacji w Puławach nawet nie potrafił znaleźć własnych oddziałów.
A w ogóle, to towarzysz Piłsudski nie miał prawa używać tytułu "naczelny wódz", bo 10 lub 11 sierpnia złożył na ręce Witosa pisemną rezygnację z tytułu "naczelnego wodza" Towarzysz Piłsudski za wszelką cenę starał się utrzymać ten fakt w tajemnicy, a Witos też milczał, bo bał się, że Piłsudski każe go zamordować, tak jak kazał zmordować innych, którym zawdzięczał swoją karierę lub zazdrościł im sukcesów. Witos ujawnił to dopiero w swoich pamiętnikach opublikowanych w 1964 roku.
Tak więc towarzysz Piłsudski miał tyle wspólnego z bitwą warszawską, co blask Księżyca z rozrodczością trzody chlewnej. Pękam za każdym razem ze śmiechu, kiedy widzę wszelkiej maści towarzystwo, składające wieńce pod pomnikami owego "cudotwórcy" :-)))
O.K., dosyć o towarzyszu Piłsudskim, nie jest to postać, która zasługuje na poświęcanie jej aż tyle czasu."
O.Ki. Lecimy do Gołębia, bo są tam do zobaczenia dwie fajne rzeczy. Pierwszy to domek loretański, a druga, tp piękna, stara stacja kolejowa. Dojeżdżamy, parkujemy pod kościołem i widzimy. Domek loretański stoi jak żywy.
Domek loretański ze swoją niezwykłą architekturą jest miejscem kultu Matki Boskiej, a jego opis i historię możecie przeczytać tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Domek_loreta%C5%84ski_w_Go%C5%82%C4%99biu

























Piękne rzeźby na przedniej i tylnej ścianie domku.






































Kręcimy się koło domku, podziwiamy, cmokamy z zachwytu i w ogóle...
O.Ki., domek obejrzany, lecimy na stację kolejową.
Jest stara, drewniana, jeszcze w ubiegłym roku zniszczona, teraz już częściowo odnowiona i przypomina małą, prowincjonalną stacyjkę z powieści rosyjskich, przedrewolucyjnych klasyków.






























































Piękna stacja. Zatrzymuje się tutaj 11 pociągów w ciągu doby.
A, tuż obok stacji, stoi pomnik poświęcony partyzantom z BCH, którzy w czasie wojny wysadzili w pobliżu, niemiecki pociąg, wiozący amunicję. Jeśli kogoś, to zainteresuje, to tutaj jest opis akcji: http://pl.wikipedia.org/wiki/Wysadzenie_poci%C4%85gu_amunicyjnego_pod_Go%C5%82%C4%99biem






































O.Ki., stacja i pomnik obejrzane, lecimy do Dęblina. Wjeżdżając do miasta od razu wjeżdża się na dwie atrakcje historyczne czyli na Bramę Lubelską Cytadeli Dęblin i stojący tuż obok pomnik poświęcony pamięci żołnierzy z 15 Pułku Piechoty "Wilków".
Brama Lubelska, zawsze kojarzy mi się z filmem C.K. Dezerterzy. Historię Twierdzy Dęblin można przeczytać tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Twierdza_D%C4%99blin
Tradycyjnie, kilka zdjęć.
 A obok, wspomniany już pomnik. Historię 15-go Pułku Piechoty "Wilków", można przeczytać tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/15_Pu%C5%82k_Piechoty_%22Wilk%C3%B3w%22






































Fajne miejsce, ale czas jechać dalej, bo mamy jeszcze kilka atrakcji do obejrzenia, a czas nagli.
Kolejnym punktem programu jest Cmentarz Balonna. W większości są tu groby żołnierzy, którzy zginęli w wojnie z bolszewickim tałatajstwem w 1920 roku. Ale nie tylko..









































Piękny cmentarz. Oprócz zadbanych grobów, najbardziej są wzruszające te za starymi, chylącymi się krzyżami, porośnięte trawą, bez tabliczki, zapomniane, nie wiadomo, kto w tym miejscu spoczywa...
 Piękny, stary cmentarz. Ale i dziwny. Na żadnym z nagrobków nie jest napisane z kim była ta wojna, na której zginęli Ci młodzi chłopcy. Nawet jednym słowem nie jest wspomniane, że zginęli w walce z hordami bolszewickich barbarzyńców. Cóż przeciętnemu cudzoziemcowi, który odwiedza ten cmentarz mówi rok 1920 ? Nic. Ukraińskie władze polskiego Lwowa, zabroniły pisać prawdę na tablicach cmentarnych, cmentarza Orląt Lwowskich. Ale ten cmentarz jest w Polsce. Wstyd.Patrzę ze smutkiem na nagrobki poległych. To im dziewczyny śpiewały "Rozkwitały pąki białych róż". Cóż, tym chłopcom nie udało się wrócić do swoich dziewczyn. A na ich nagrobkach nie ma nawet napisu od czyjej kuli zginęli, czyja szabla lub bagnet zgasiły ich młode życie. Pewnie nie o takiej Polsce śnili. Wstyd.
Na tym cmentarzu jest jeszcze zbiorowy grób bolszewickich barbarzyńców, którzy najechali Polskę i zostali pochowani na jednym cmentarzu z Polakami, których bez litości zabijali, gwałcili ich siostry, żony, narzeczone i bez litości, jak pospolici bandyci, mordowali tych, którzy stawali w obronie swoich sióstr, żon i narzeczonych. A do tego, ktoś przyozdobił bolszewicki grób prawosławnym krzyżem. Tu już po prostu, nie sposób, nie śmiać się w głos z czyjejś głupoty, bezduszności, prymitywu i serwilizmu.
Opuszczamy już cmentarz i jedziemy zobaczyć piękny pałac, w którym urodziła się i mieszkała, późniejsza żona carów Rosji, Maryna Mniszchówna.
Pałac jest na terenie pięknego parku z niewielkim stawem. Cała posiadłość miała kilku właścicieli. Jednym z nich był ród Mniszchów, z którego wywodziła się Maryna Mniszchówna. Maryna wydała się najpierw za cara Rosji Dymitra Samozwańca I, a później wydała się za drugiego cara Rosji Dymitra Samozwańca II. Ot, takie miała hobby. Nie wpuszczała do łóżka nikogo poniżej cara. Magistrów pewnie nawet nie zaszczycała spojrzeniem.
Historia posiadłości tutaj: http://www.deblin.cal.pl/maryna_mniszchowna.php
Obecnie w pałacu,mieści się rektorat Wyższej Oficerskiej Szkoły Sił Powietrznych.









































A z wizyty u Mniszchów, lecimy obejrzeć pozostałości murów, Fortu Mierzwiączka, który był częścią Fortu Dęblin.































































Chodzimy z Wojtkiem po wałach i zwieńczeniu fortu, próbujemy odgadnąć przeznaczenie poszczególnych części i pomieszczeń. Mam ochotę przyjechać tutaj kiedyś i wziąć sobie przewodnika, który wszystko opowie, bo są ludzie, którzy dobrze znają historię fortu. Myślę, że jest arcyciekawa.
Z fortu jedziemy, obejrzeć już ostatnie z zaplanowanych do obejrzenia miejsc. To zespół dworca kolejowego w Dęblinie. Zespół, bo to nie tylko stacja, ale cała infrastruktura kolejowa, włącznie z wieżą ciśnień i domami wyższych urzędników kolejowych.
Domy urzędników kolejowych to prawdziwe przedwojenne wille. Piłsudski i sanacyjny "rząd", bez opamiętania pchali pieniądze w koleje, w podzięce dla przedwojennych kolejarzy, za pomoc w mordowaniu Polaków w czasie zbrodni majowej 1926 roku. Nie wiadomo kiedy znowu mogli się przydać...
Oto drewniany dworzec kolejowy, ulica z domami urzędników kolejowych i wieża ciśnień.

























































































Kończy się już nasza wycieczka. Wspaniała pogoda, niezapomniane wrażenia, trochę historii. No, i sezon rozpoczęty. Kiedyś znowu wrócę do Dęblina, bo to piękne, bardzo interesujące miejsce.