niedziela, 4 grudnia 2011

Motovoyager

W ostatnim tj. listopadowym numerze "Motovoyager'a" ukazała się relacja z naszego wyjazdu na Gibraltar pt:"Z wizytą u małp", opatrzona moimi zdjęciami: http://motovoyager.pl

sobota, 26 listopada 2011

Adventure Rider. Ride the world.

Niekiedy umieszczam na blogu linki do innych stron, który wydają mi się szczególnie interesujące. Dzisiaj znalazłem fantastyczne forum z fantastyczną galerią.
Oto link do forum: http://advrider.com/forums/index.php
A tutaj link do galerii: http://baldy.smugmug.com/
Miłej lektury bo jest co czytać i niezapomnianych wrażeń z galerii bo jest co oglądać..

piątek, 14 października 2011

Punkt G x 3 czyli kamasutra na Harleyu.

Wiadomo, że z punktem G żartów nie ma bo choć każdy o nim słyszał to nie każdemu udało się doń dotrzeć. A żartów nie ma bo punkt G to nie jakieś tam fiki-miki tylko trzeba się do tego solidnie przyłożyć i żadna partanina tutaj nie przejdzie.
Ja swój pierwszy zdobyłem po pięciu dniach jazdy. A jazda była od rana do nocy w deszczu i w upale. Prędkości były różne. Kiedy sprzęt miałem jeszcze nie rozgrzany to jazda spokojniejsza a poźniej w rurę do oporu. No i tak po pięciu dniach jazdy dotarłem na Gibraltar, pierwszy punkt G zdobyty. Ależ była jazda...Chwila odpoczynku i znowu jazda.
Szybka, krótka piłka i docieram do Granady, drugi punkt G zdobyty. Kilkugodzinna ekstaza dla zmysłów w drugim punkcie G i znowu w rurę.
Mokro cały czas. Leje prawie bez przerwy. Ale czym bardziej leje i czym bardziej mokro tym większa detrminacja. Kilka dni jazdy i docieram na Grossglockner, trzeci punkt G zdobyty. Nie sposób nie zachwycić się trzecim punktem G, zwłaszcza, że zdobytym w tak ciężkich warunkach.
To tyle w tamcie...Acha, zapomniałem dodać, że sprzęt ani razu mnie nie zawiódł. Wiadomo, Harley to Harley.
Mój trud i determinację nagrodziła kapituła DoctorRiders przyznając mi nagrodę za zdobycie trzech punktów G o czym poinformowało wszech i wobec "Panaceum" czyli Pismo Okręgowej Izby Lekarskiej w Łodzi na 24-tej stronie (30-ta strona w acrobat reader): http://panaceum.oil.lodz.pl/newspaper/59/panaceum10-2011.pdf
Bardzo dziękuję za to wyróżnienie.

wtorek, 27 września 2011

Sfora 05 czyli Drawno 2011

Cały świat wie, że Sfora 05 robi świetne zloty. Moi koledzy z DoctorRider postanowili zażyć rozkoszy zlotowych oferowanych przez Sforę 05 i pojechać. Nie omieszkali zaprosić Joli i mnie. A jak mawiał Zagłoba: "Tylko kiep odmawia kiedy nie kiep prosi".
Zlot odbywał się w Drawsku w województwie zachodniopomorskim w dniach 23-25 września 2011. Od nas z Lublina 600 km ale jak mawiają: "Cygan dla towarzystwa dał się powiesić". Nie ma problemu. Jedziemy.
W piątek rano odpalamy motocykle i jedziemy do Warszawy zabrać po drodze Felkę czyli Jurka, naszego kolegę z DoctorRiders. U Felki drobna naprawa, muszę dokręcić poluzowaną spacerówkę. Kilka minut i gotowe.

































Jeszcze chwila zabawy z labkiem Felki (cudowne, łagodne usposobienie) i ruszamy w stronę Bydgoszczy i Torunia.
























Jedziemy żwawo bo jesteśmy głodni i chcemy dojechać do miejscowości Kikół w, której jest taki niepozornie wyglądający bar przy drodze w, którym dają rewelacyjne ryby a zwłaszcza węgorza. Jeśli nie wierzycie to sprawdźcie. Będziecie mi wdzięczni do końca życia za tęSpożywamy po węgorzu, brzuchy ciężkie z przejedzenia ale trzeba jechać dalej. Musimy dojechac do Wałcza, gdzie mamy przewidziany nocleg.
 Dojeżdżamy około 19-tej. Pokoje w przyszpitalnym hotelu już czekają. Jeszcze szybka kolacja, po piwku dla relaksu i idziemy spać.

Rano jesteśmy umówieni w Kaliszu Pomorskim z Jackiem i z Beatą z DoctorRiders. Po drodze wstępujemy na śniadanie do pięknego zajazdu z klimatem. W środku poza tym co w każdej normalnej restauracji, wiszą tuziny krawatów, amerykańskie mundury, hełmy z napisem MO i podobne fanty.








































































































Zamawiamy śniadanie, wszystko pyszne, świeżutkie. Za chwilę podjeżdża motocykl a na nim Jacek z Beatą. Radosne powitanie. Żarty, zdjęcia i...ruszamy dalej.






















Jeszcze kilkanaście kilometrów i dojeżdżamy do Drawna. Zajeżdżamy na stację benzynową zatankować motocykle. Na parkingu czeka już grupa motocyklistów. Wśród nich koledzy z DoctorRiders.

Ruszamy i dojeżdżamy do bazy zlotowej. Rutynowa procedura. Pobieramy gadżety zlotowe i ruszamy na zlotowy parking. Parkujemy motocykle. Witamy się z kolegami ze Sfory 05. Ksiądz kapelan Sfory patrzy na nasze tablice rejestracyjne i nie może uwierzyć, że przyjechaliśmy z Lublina. Przedstawia nas innym kolegom. Nikt nie może uwierzyć, że przejechaliśmy 600 km na zlot. Wszyscy są bardzo mili, atmosfera serdeczna, fantastyczna. Wszyscy patrzą na nasze barwy, dopytują się co to za klub. Lekarze motocykliści to dla nich zupełna egzotyka. Patrzą na nas jak na zjawisko kosmiczne. Co poniektórzy wbrew zwyczajowi utartemu w środowisku motocyklistów zwracają się do nas per pan/pani. Opowiadamy im o naszym klubie. Po chwili atmosfera się rozluźnia a po dwóch chwilach rozmawiamy jakbyśmy się znali od wieków. Opowiadają nam też oni o swoich klubach. Pokazują nas innym kolegom jako zlotową ciekawostkę.
Jola błyskawicznie nawiązuje znajomości z miejscowymi przystojniakami.
 Chłopaki ze szczecińskiego klubu Cruiser stoją w rzędzie i patrzą na nasze barwy. Mówią, że takich barw u nich na zlocie jeszcze nie było.
Po wszystkich uprzejmościach idę pooglądać sobie motocykle. A zdarzają się perełki np. prawdziwy Nimbus z 1936 roku z gołymi zaworami.







































Albo piękny BMW Bond naszego kolegi. Za takiego Bonda każdy motocyklista dałby się pokroić.
 Po wszystkich uprzejmościach, prezentacjach, oglądaniu motocykli idziemy na spacer po stanicy, nad rzekę i do miasta.





















DoctorRiders od tyłu i od przodu.















































Piękna, zielona stanica, domki a pod drzewami motocykle.









































































































Idziemy na spacer do miasteczka. Wszędzie królują motocykle. Takiego najazdu motocyklistów Drawno pewnie nie przeżywa każdego dnia.

















































































































A oto Ryba czyli Maciek. To właśnie dzięki jego zaproszeniu zawitaliśmy na Pomorze i to jemu zawdzięczamy wszystkie fantastyczne wrażenia, których doznaliśmy w czasie wyjazdu.
Ryba, dziękujemy. Jesteś wielki.

































Oglądamy jeszcze mały kościółek z 1620 roku.


















































Wracamy już na zlotowisko. Kolory, klimat, nastrój jesieni wprost oszołamiające. Pogoda taka, że lepszej nie można było sobie wymarzyć.














































































A nad rzeką szaleją chłopaki na quadach.

 Po spacerze spożyliśmy posiłek. Felka, oczywiście jak każdy porządny motocyklista chciał odpocząć pod ławką w celu łatwiejszego strawienia flaczków, którymi regenerował swoją kondycję. Ale nie dane mu było zaznać spokoju. Jak tylko przyjął pozycję horyzontalną, natychmiast miejscowe niewiasty chciały poprawiać mu komfort wypoczynku. A to brzuszek pomasować żeby przyjemniej mu było, a to spodnie rozpiąć żeby go nie uwierały a to jeszcze co innego...Biedny Felka :-)))
 A później były wygłupy na motocyklach. Jak widać Felka daje radę w każdej sytuacji... ;-)))



 Pokaz parkowania w piachu.
 I pokaz ostrej jazdy po wertepach...






 Jesteśmy jeszcze chwilę na zlotowisku u gościnnej Sfory ale opuszczamy już zlot. Chcemy jeszcze pojeździć po pięknych pomorskich okolicach. Pogoda jest tak piękna, że szkoda nie nawinąć jeszcze trochę kilometrów.



 Dojeżdżamy do małego, spokojnego miasteczka (Międzychód) w, którym zatrzymujemy się na kawę.
 Po kawie i małym posiłku ruszamy w stronę Międzyrzecza. Po drodze zatrzymujemy się żeby pożegnać kolegów, którzy wracają już do domu. Jutro od rana wzywają ich obowiązki zawodowe.



 Żegnamy kolegów i ruszamy dalej. W okolicach Międzyrzecza Ryba wynajął nam świetny hotel. Przybywamy już w nocy. Jeszcze wspólna, pożegnalna kolacja.






 Rano wyruszamy w drogę powrotną. Odpalamy motocykle i z żalem, powoli opuszczamy tak gościnne, wspaniałe Pomorze i Wielkopolskę.
Jedziemy w stronę Nowego Tomyśla i tam wjeżdżamy na autostradę do Strykowa. Piękna, spokojna droga. Pod Strykowem żegnamy się z Felką. Felka, dzięki za wspólnie przejechane kilometry.
O godzinie 19-tej dotarliśmy do domu. Spędziliśmy fantastyczny weekend. Przejechaliśmy 1400 km. Obejrzeliśmy przepiękne zakątki zachodniego Pomorza.
W niedzielę Jola miała urodziny. Jaki może być piękniejszy prezent dla motocyklisty jak nie urodziny w siodle?
Ryba, wielkie dzięki za zaproszenie i za fantastyczne zorganizowanie nam czasu.
Dziękujemy wszystkim kolegom z DoctorRiders, Sfory 05 i wszystkich innych klubów za wspaniałe towarzystwo.
Międzynarodowy Rajd Katyński

piątek, 16 września 2011

Fajna traska czyli Kazimierz od tyłu...

Jak wiadomo, Piotrek ma nowego Intrudera a nowy Intruder ma prawo jeździć i to czym więcej tym lepiej. Piotrek w ramach spełniania zachcianek Intrudera zarządził na dzisiaj jazdę w kółko. Kółko miało obejmować Lublin-Nałęczów-Kazimierz-Opole Lubelskie-Kraśnik-Lublin. Chcieliśmy dobrze a oczywiście wyszło jak zawsze. Ale po kolei..
Umawiamy się w Lublinie pod jednym ze sklepów z motocyklami. Pogoda ładna, cieplutko. Dojeżdżam i Piotrek już czeka. Tradycyjnie robimy fotę do albumu i odpalamy.

Jedziemy spokojnie bo nie ma się do czego spieszyć. Cieszymy się piękną pogodą. Dojeżdżamy do Wąwolnicy o później do Kębła. Kębło to miejsce kultu katolików. Wstępujemy na chwilkę i oglądamy małą kapliczkę przystrojoną kwiatami przynoszonymi przez miejscową ludność i przywożone przez pielgrzymów.
 Naprzeciw kapliczki inna atrakcja. Na łące pasą się piękne konie. Nie znam się na koniach, nie umiem jeździć konno ale bardzo lubię patrzeć na konie, podziwiać ich urodę..Konie na łące w Kęble biegają i cieszą się zabawą jak dzieci. Są super..
 Odpalamy i jedziemy dalej. Piotrek zaprosił mnie do swojego rodzinnego domu, chce odwiedzić chociaż na chwilę swoich rodziców. Rodziców nie ma w domu więc odpalamy i jedziemy dalej. Tuż koło domu spotykamy ojca Piotrka. Tata Piotrka patrzy na nas i na motocykle i coś mi się zdaje, że chyba nie do końca pochwala naszą pasję ;-)))
Po kliku chwilach rozmowy żegnamy się i ruszamy do Kazimierza.  Piotrek prowadzi nas kapitalną trasą przez Stanisławówkę. Pierwszy raz jadę tą drogą do Kazimierza jest nią zupełnie zauroczony. Poza tym, że piękna złota jesień to przepiękne ukształtowanie terenu. Pagórki, wąwozy porośnięte drzewami w jesiennych kolorach. Wjeżdżamy do Kazimierza..od tyłu tzn. od strony komisariatu policji przy drodze w kierunku Opola Lubelskiego. Jak żyję, tą drogą do Kazimierza jeszcze nie wjeżdżałem. Jedziemy jeszcze zatankować mój motocykl. Bokiem omijamy rynek, nawet nie mam specjalnie ochoty wjeżdżać do centrum bo policja przegania motocyklistów, nie pozwala parkować na rynku i hojnie szafuje mandatami. Kazimierz jeszcze do niedawna był Mekką motocyklistów z całej Polski ale już położyłem kreskę. W tym roku byłem w Kazimierzu drugi raz i uważam, że o jeden raz za dużo. Nie będę zostawiał pieniędzy w mieście, które jest tak nieprzyjazne dla motocyklistów. I uważam, że motocykliści powinni znaleźć sobie inne miejsce spotkań. O.K., tankujemy i dochodzimy do wniosku, że jesteśmy głodni. Ruszamy do Zajazdu Piastowskiego wzmocnić nadwątlone siły. W Piastowskim generalnie jak zawsze jest O.K. Czysto, miła obsługa, jedzonko smaczne i można płacić kartami. Zamawiamy po befsztyku tatarskim. Pełna satysfakcja. Tatar bardzo smaczny, świeżutki, pachnący, dodatki dobrane w sposób kompetentny i ze znawstwem przedmiotu. Z resztą, jak pamiętam z poprzednich pobytów w Piastowskim generalnie jedzenie jest bardzo pyszne. Nie ma potrzeby siedzieć w komercyjnych, byle jakich knajpach w centrum. Jeśli ktoś chciałby dobrze zjeść w Kazimierzu to wklejam linka do strony Piastowskiego. Jest tam od razu hotel ale w ich pokojach nigdy nie byłem więc nie mogę nic napisać: http://www.zajazdpiastowski.pl/
Spożyliśmy tatarka i czas jechać dalej do Opola tylko, że… czasu nam brakuje. No i co? No i… chcieliśmy dobrze a wyszło jak zawsze czyli skończyliśmy w knajpie. Taki już nas los..
Jeszcze fota do albumu pod Piastowskim i wracamy do domu.
 Tym razem ja prowadzę piękną trasą przez Celejów i Pożóg, wyjeżdża się w Końskowoli. Spokojnie dojeżdżamy do domu.
Nudna wycieczka? Nie powiedziałbym. Zobaczyliśmy kapliczkę i konie w Kęble, poznałem ojca Piotrka, zobaczyłem piękna trasę do Kazimierza przez Stanisławówkę, zjedliśmy pysznego tatarka w Piastowskim, zaliczyliśmy piękną trasę przez Pożóg. Całkiem udana wycieczka..