wtorek, 28 kwietnia 2015

Rogale, Celiny, Sabnie i Zembrów, czyli śladami Heleny Mniszkówny.

Ach, któż nie uronił łzy nad losem nieszczęśliwej miłości Waldemara Michorowskiego i Stefanii Rudeckiej z "Trędowatej" ? Obejrzałem ten film w wieku szkolno-podstawowym, przebywając w Karpaczu na zimowisku. Następnego dnia, stojąc w kolejce "U Gruchy" po białą kiełbasę, słyszałem, jak miejscowe góralki spazmowały na temat Michorowskiego, granego przez Leszka Teleszyńskiego:"Pocałować i umrzeć" :-)
Film bardzo i mnie się podobał, a po latach będąc już mężem dorosłym, przeczytałem pierwowzór literacki, czyli "Trędowatą" Heleny Mniszkówny. I też bardzo mnie się podobał, bo podobnie jak mój kupel motocyklista Piotrek, romantyczny jestem. Mówią, że książka zła,ckliwa, chała, beztalencie i w ogóle...Może i tak, ale mnie się i tak podobała. Nie tak dawno zadałem sobie trud przeczytania Balzaca "Blaski i nędze życia kurtyzany" i myślę sobie, że Balzac, przy Mniszkównie to zwykły fajans przy porcelanie. Mniszkówna lepsza o kilka klas.
Nudząc się kiedyś w internecie, trafiłem na hasło "Helena Mniszkówna" i co widzę ? Toż pisarka mieszkała całkiem niedaleko ode mnie. Najpierw w Rogalach pod Łukowem, a później w Sabniach koło Sokołowa Podlaskiego. Międzyczasie jeszcze w okolicach Płocka, ale to już nie moja parafia.
Czytam całkiem bogaty życiorys pisarki i zapada decyzja: Jadę z wizytą. To całkiem niedalego, chcę zobaczyć jej ślady.
Dzisiaj lecę Hondą. Ustawiam na gps-ie Rogale, odpalam i lecę. O locie nie będę opowiadał bo nie ma co. Pogoda super, stada motocyklistów na drodze i banan na twarzy.
Dolatuję do Rogali. Rozglądam się, gdzie mogła by mieszkać Helena Mniszkówna. Jest ! Stary, drewniany dworek, wjeżdżam w bramę, na dziedzińcu młodzież w wieku szkolnym. Pytam młodą, pięknie ubraną damę, gdzie mieszkała pisarka. Otrzymuję odpowiedź w bardzo uprzejmym, godnym prawdziwej damy tonie, że właśnie tutaj.
Za chwilę wychodzi w dworku, młody mężczyzna, zatrzymuje się, patrzy na mnie i mówi, że...zna mnie z mojego bloga i, że sam jeździ Transalpem. W ten sposób poznaję pana Artura. Coś niesamowitego, w dworku Heleny Mniszkówny mieszka motocyklista z Transalpem :-)
Wow !!! Moja sława sięga aż do Rogali...
Panie Arturze, jeśli czyta Pan te słowa, proszę przyjąć moje najgorętsze podziękowanie, za możliwość obejrzenia dworku.
To właśnie w tym dworku, urodziły się córki bliźniaczki Heleny Mniszkówny. To właśnie tutaj napisała "Czcicieli szatana", "Gehennę" i "Książęta dworu".
Popatrzcie jakie cudowne miejsce. I w jakich miejscach mieszkają motocykliści :-)



































































W okolicy dworku, rosną piękne, stare drzewa, być może pamiętające jeszcze czasy pisarki. Na drzewie, kapliczka strzegąca mieszkańców od złego losu...







































































Przepiękne, klimatyczne, nastrojowe, niezwykłe miejsce...Nie chce się odjeżdżać, ale czas nagli.
Panie Arturze, jestem Pańskim dłużnikiem. Jeśli chciał by Pan zobaczyć Zawieprzyce, proszę w komentarzach zostawić mi swój adres e-mail...skontaktuję się z Panem.
Czas już jechać. 4 km od Rogal, jest miejscowość Celiny. W Celinach jest szkoła im. Heleny Mniszkówny.
























Obowiązkowa fota pod szkołą i lecę do Sabni. W Sabniach, zamieszkała u swojej siostry, kiedy w 1939 roku, Niemcy, wyrzucili ją z czterema córkami z majątku Kuchary, koło Płocka.
Helena Mniszkówna, kochała Podlasie i dała wyraz tej miłości w swojej książce "Sfinks".
Bo, jak można nie kochać Podlasia ? Popatrzcie na to. Czyż nie piękne ?























Albo na to...
























Dojeżdżam do Sabni. Po domu, w którym mieszkała pisarka, nie ma już śladu. Ale mieszkańcy widzą, gdzie stał, pokazują mi posesję, z nowym domem.























Po drugiej stronie ulicy jest Urząd Gminy. Przed nim stoi pomnik, poświęcony pamięci Heleny Mniszkówny.






























































Mało ciekawe miejsce. Budynek gminy jakiś taki "nie fotogeniczny", trudno zrobić sensowne zdjęcie.
Zbiram się do odjazdu. W planach mam jeszcze pobliski Zembrów, w którym na przykościelnym cmentarzu rodziny Moniuszków-Trębickich i Mniszków, pochowana została pisarka.
Oto kościół parafialny w Zembrowie i kaplica grobowa rodziny Trębickich.








































































A przy kościele, jest mały rodzinny cmentarz. Wchodzę i niecierpliwie szukam grobu Heleny (to imię nadano jej na pamiątkę Heleny Kurcewiczówny, pisarka znała na pamięć całe rozdziały "Trylogii")
Szukam, szukam i...znajduję trzy grobowce, będące ostatnim miejscem spoczynku Heleny Mniszek.


















































































































Oczom nie wierzę. Trzy Heleny Mniszek. Która jest pisarką ? Patrzę na napisy na płytach nagrobnych, usiłuję odczytać szczegóły biograficzne. W końcu...jest ! Jest autorka "Trędowatej". Nie tego się spodziewałem. Swoje pierwsze kroki, skierowałem do najstarszych nagrobków, a nagrobek pisarki jest zupełnie nowy.







































Stoję nad skromnym nagrobkiem. Ileż myśli i refleksji. To tu, w zapomnianym przez Boga i ludzi Zembrowie, na skromnym, malutkim, przykościelnym cmentarzu spoczywa, jedna z najbardziej poczytnych pisarek swojej epoki. Przed oczami, przesuwają mi się obrazy, sceny z "Trędowatej". W uszach brzmi język tamtych czasów...







































Wychodzę już powoli z cmentarzyka. Starannie zamykam za sobą mała, żelazną furtkę, a później wielkie wrota w głównym wejściu.
Cudowny dzień, fantastyczny wyjazd...Ileż wzruszeń w ciągu kilku godzin.
Odpalam motocykl, z żalem żegnam Podlasie. Bo każdy, kto mnie zna, wie, że do jazdy na Podlasie jestem chętny o każdej porze dnia i nocy.
Jeszcze szybki przelot, 160 kilometrów i jestem w domu.
Wieczorem, kładę się spać, a przed oczami wciąż przesuwają się obrazy z Ragali, z Sabni, z Zembrowa...

środa, 22 kwietnia 2015

Rajd katyński, czyli, co tu jest grane ?

Jak wiadomo, rajd katyński (pisownia małą literą zamierzona), skupia motocyklistów, uważających się za patriotów, legitymujących się górnolotnym hasłem:”Kocham Polskę i ty ją kochaj”. Miłość rajdu katyńskiego do Polski, jest najdziwniejszą miłością, jaką w życiu widziałem, a widziałem już nie jedno.
Oto, jedzie rajd katyński na groby żołnierzy, policjantów, funkcjonariuszy K.O.P, służby więziennej i innych Polaków, zamordowanych w Katyniu przez Rosjan i wiezie na swoich motocyklach, polskich patriotów...ruskie flagi.
Oto, jedzie rajd katyński na obchody, poświęcone pamięci Polaków, bestialsko wymordowanych w Hucie Pieniackiej przez Ukraińców, i wiezie na swoich motocyklach polskich patriotów...ukraińskie flagi.
Jak mawiają różniej maści specjaliści, od różnej maści miłości:”Miłość nie jedno ma imię”, ale dalibóg, nie wiem, jakie imię ma miłość rajdu katyńskiego do Polski. O, co w tym wszystkim chodzi ? Nie umiem oprzeć się wrażeniu, że rajd katyński nie potrafi odróżnić kata od ofiary i wożąc na swoich motocyklach ruskie i ukraińskie flagi, składa hołd nie ofiarom, ale ich katom.
Czy ktoś widział, żeby Żydzi przyjeżdżający do Auschwitz, uczcić pamięć, współwyznawców swojej wiary, wymordowanych przez Niemców, mieli np. na rękawach opaski w kolorach niemieckiej flagi? Albo, żeby ich autokary, były przyozdobione niemieckimi flagami ?
Polacy, nieludzko pomordowani przez ruskich i ukraińskich zwyrodnialców, przewracają się w grobach, a ich duchy przecierają oczy ze zdumienia i pytają:”Do kogo przyjechaliście ? Kogo chcecie uczcić, nas,czy naszych morderców ?”
A może przy okazji zlotu w KL Auschwitz (to też inicjatywa rajdu katyńskiego) powinni przyczepić sobie do motocykli niemieckie flagi ze swastykami ? Zadaję to pytanie, bo odnoszę wrażenie, że dla rajdu katyńskiego, ważniejsza jest pamięć o oprawcach niż ofiarach. Co tu jest grane ? O co tu chodzi ?
Mówią, że rajd katyński pomaga Polakom na wschodzie. Może i pomaga, tego nie wiem, ale chcę przypomnieć rajdowi katyńskiemu, że kręg cywilizacyjny, w którym rajd katyński żyje, a przede wszystkim religia katolicka, którą rajd katyński twierdzi, że wyznaje, mówi:”Cel nie uświęca środków”. Wożenie na motocyklach ruskich i ukraińskich flag jest haniebne i znieważa pamięć pomordowanych na wschodzie Polaków.
A te odjazdy z Warszawy, z wojskową orkiestrą...o, matosztymoja ! Takiej wiochy chyba jeszcze nie widziałem, a widziałem już nie jedno. Niech cała Polska widzi, jacy jesteśmy wspaniali, jak pomagamy, Polakom na wschodzie. Warczcie werble ! Trąbcie trąby ! Oto rajd katyński, jedzie z pomocą ! Nie ma to jak pomoc i hojność na pokaz. Hucpa, żenada i sianokosy.


Polska potrzebuje patriotów i patriotyzmu. Prawdziwych patriotów i prawdziwego patriotyzmu. W ostatnim dwudziestoleciu widać wysyp, niczym ropuch po deszczu, różnej maści patriotów od siedmiu boleści. Niestety, wielu z nich to patrioci tego gatunku, którzy w najcięższych czasach komuny i stanu wojennego, uciekli z Polski jak szczury za granicę, żeby tam w cieple, dostatku i bez milicyjnej pały nad głową, kręcić swoje „byznesy”. Prawdziwym patriotom, nawet przez myśl nie przeszło, żeby opuścić Polskę w nieszczęściu, a jedyną myślą, jaka zaprzątała owych zagranicznych patriotów, było, jak skręcić lepszy „byznes”. Kiedy nasze matki, żeby kupić nam zimowe buty, albo rękawiczki, stały całą noc w kolejce do sklepu na mrozie, a ich dzieci za patriotyzm, za udział w manifestacjach, wyrzucano ze szkół, owi patrioci od siedmiu boleści,myśleli tylko o tym, jak za granicą, ukręcić jeszcze jednego dolara. Dzisiaj, kiedy „byznesy”, można kręcić już i w Polsce, owi siermiężni patrioci, powracali do kraju ze swoim siermiężnym patriotyzmem i próbują brylować w życiu społecznym.
Zadałem te pytania na profilu rajdu katyńskiego na facebooku, ale zostałem zbanowany, a moje posty usunięto. Stara, dobra szkoła N.K.W.D. Żadnych pytań.
W ostatnią niedzielę, w Częstochowie, rajd katyński, wystosował skandaliczną odezwę do „Nocnych Wilków”, ruskich motocyklistów, związanych ze środowiskiem Putina, planujących wjechać kolumną na terytorium Polski i jak zapowiada ich herszt, rozprawić się z każdym, kto im w tym będzie próbował przeszkodzić.
Rajd katyński w imieniu polskich motocyklistów, wita motocyklistów, z kraju morderców z Katynia, i obiecuje im ochronę i bezpieczny przejazd przez Polskę.
A ja pytam rajd katyński, jakim prawem wita ruskich motocyklistów w moim imieniu ? Bo, ja właśnie jestem polskim motocyklistą i nie życzę sobie, żadnych ruskich kolumn w moim kraju.
Dzisiaj rajd katyński, wita kolumnę ruskich motocyklistów, a jutro pewnie będzie witał kolumny ruskich czołgów ?
Wisi mi jazgot i ujadanie polskich parapolityków, wspierany przez jazgot i ujadanie resortowych dzieci, na temat Putina, podobnie jak wisi mi ciężkim kalafiorem, co Putin zrobi z Ukrainą, bo o to idzie cały jazgot i ujadanie w polskich paramediach.
Do przejazdu przez mój kraj, ruskich motocyklistów, mam stosunek emocjonalny, nie zamierzam mieć innego i z powodów zupełnie innych, niż eksponowanych przez resortowe dzieci w paramediach.
"Nocne Wilki", to motocykliści, z kraju, który obrabował Polskę z połowy jej terytorium, który prowadzi antypolską politykę, który nałożył na Polskę sankcje gospodarcze, i nie ma chyba dnia, żeby w ruskich mediach Polska i Polacy nie byli znieważani i ośmieszani.
To przodkowie owych ruskich motocyklistów, barbarzyńcy z czerwonymi gwiazdami na czapkach, w czasie pierwszej i drugiej okupacji sowieckiej mordowali Polaków, gwałcili Polki, bezcześcili polskie groby, czekali, aż wykrwawi się Powstanie Warszawskie.
I oto, potomków tych barbarzyńców, patrioci z rajdu katyńskiego witają na polskiej ziemi i obiecują im ochronę.
Rodziny Katyńskie nie potrafią wyrazić swojego oburzenia na taką hańbę, a duchy Polaków, wymordowanych w Katyniu, zamęczonych w sowieckich łagrach, zakatowanych w katowniach N.K.W.D., patrzą na rajd katyński i nie wierzą własnym oczom ze zdumienia. Kim są ci ludzie z rajdu katyńskiego ? Komu oni służą ? O co tu chodzi ?

niedziela, 12 kwietnia 2015

Dęblin, Gołąb i Puławy, czyli sezon 2015 rozpoczęty.

Zima i wiosna, zmówiły chyba się w tym roku, żeby motocykliści jak najdłużej nie mogli wyjechać, niczym banki, żeby rżnąć frajerów na kredytach, ile się da.
Zima nie chce odejść, a wiosna nie chce nadejść. No, ale chyba powoli zmienia się na lepsze, niczym w bankach, które obiecują nam, że zrobimy interes życia, jeśli umieścimy u nich pieniądze na 3%, a później za te procenty, będziemy jeździć Harleyami, albo leżeć na karaibskich plażach, a różnokolorowe bikini będą nam podstawiać pod nos różnokolorowe drinki.
W sobotę zrobiło się ciepło, niczym na sam widok owych bikini, więc znakiem tego, trzeba wyjeżdżać.
Lecimy z Kasią i Wojtkiem do Dęblina, tradycyjnie przez Puławy i Gołąb. Tradycyjnie, bo zawsze latam do Dęblina przez Puławy i Gołąb, o czym nie raz już pisałem.
Wyjeżdżam z domu, oczywiście na Harleyu, bo zawsze rozpoczynam sezon na Harleyu. Jadę statecznie, niczym sołtys z Pierdziuszewa Dolnego na nieszpory. Na Choiny, wchodzę w lekki łuk z ciut za bardzo odkręconą manetą i czuję, jak mój nowy, tylny Metzeler, traci kontakt z asfaltową rzeczywistością i zamierza położyć mnie na glebę. Prawy podnóżek drze już glebę z dźwiękiem, którego nie chciałbym więcej słyszeć, ale udaje mi się wyprostować motocykl i jadę dalej. Ale ostrzeżenie na początek sezonu zaliczyłem.
Dojeżdżam do Kasi i Wojtka, odpalamy, lecimy i dolatujemy do Puław. W Puławach, tradycyjne zatrzymujemy się w pobliżu kościoła, który kiedyś był kaplicą dworską Czartoryskich, a później był świadkiem kompromitacji Piłsudskiego.















































































A, co z tym Piłsudskim ? Bardzo ciekawa historia, ale nie chce mi się pisać drugi raz tego samego, więc posłużę się cytatem z jednego z poprzednich wpisów na tym blogu.
"W tym kościele, jak w każdej parafii są księgi parafialne.A w tych księgach jest dokument oznaczony sygnaturą: 110/1920. Oto ten dokument. Przeczytajcie go uważnie.
 Przeczytaliście? Tak, dobrze widzicie. To jest akt chrztu, wystawiony z datą 15 sierpnia 1920 roku, podpisany przez Józefa Piłsudskiego, który w tym dniu balował w Puławach na chrzcinach dziecka niejakiego Stanisława Minkiewicza i Stefanii z Michałowskich. A czy data 15 sierpnia 1920 coś wam mówi? Tak, macie rację, to data bitwy warszawskiej i tzw. "cudu nad Wisłą", którego sprawcą rzekomo był Piłsudski. Najcięższe bitwy odbywały się tego dnia w rejonie Radzymina. Jak widać "naczelny wódz" był cudotwórcą nie byle jakiej miary, bo oczywiście cuda się zdarzają, ale takie, żeby jedna osoba mogła w tym samym czasie walić gorzałę na chrzcinach w Puławach, i dowodzić bitwą z bolszewickimi bandami w okolicach Warszawy, zdarzają się tylko cudotwórcom najwybitniejszym.
No to może towarzysz Piłsudski, dowodził wojskiem tuż przed 15 sierpnia 1920 ? Nie, nie dowodził. W dniach 12 i 13 sierpnia obracał panienkę w Bobowej na Śląsku. Są na to świadkowie (Prystor) i pamiętniki owej panienki. 14 sierpnia upłynął mu pod znakiem powrotu od panienki ze Śląska.
No to może towarzysz Piłsudski dowodził wojskiem chociaż tuż po bitwie warszawskiej? Nie, towarzysz Piłsudski w dniach 16 i 17 sierpnia nawet nie wiedział gdzie jest front. Po prostu, po powrocie od panienki i z libacji w Puławach nawet nie potrafił znaleźć własnych oddziałów.
A w ogóle, to towarzysz Piłsudski nie miał prawa używać tytułu "naczelny wódz", bo 10 lub 11 sierpnia złożył na ręce Witosa pisemną rezygnację z tytułu "naczelnego wodza" Towarzysz Piłsudski za wszelką cenę starał się utrzymać ten fakt w tajemnicy, a Witos też milczał, bo bał się, że Piłsudski każe go zamordować, tak jak kazał zmordować innych, którym zawdzięczał swoją karierę lub zazdrościł im sukcesów. Witos ujawnił to dopiero w swoich pamiętnikach opublikowanych w 1964 roku.
Tak więc towarzysz Piłsudski miał tyle wspólnego z bitwą warszawską, co blask Księżyca z rozrodczością trzody chlewnej. Pękam za każdym razem ze śmiechu, kiedy widzę wszelkiej maści towarzystwo, składające wieńce pod pomnikami owego "cudotwórcy" :-)))
O.K., dosyć o towarzyszu Piłsudskim, nie jest to postać, która zasługuje na poświęcanie jej aż tyle czasu."
O.Ki. Lecimy do Gołębia, bo są tam do zobaczenia dwie fajne rzeczy. Pierwszy to domek loretański, a druga, tp piękna, stara stacja kolejowa. Dojeżdżamy, parkujemy pod kościołem i widzimy. Domek loretański stoi jak żywy.
Domek loretański ze swoją niezwykłą architekturą jest miejscem kultu Matki Boskiej, a jego opis i historię możecie przeczytać tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Domek_loreta%C5%84ski_w_Go%C5%82%C4%99biu

























Piękne rzeźby na przedniej i tylnej ścianie domku.






































Kręcimy się koło domku, podziwiamy, cmokamy z zachwytu i w ogóle...
O.Ki., domek obejrzany, lecimy na stację kolejową.
Jest stara, drewniana, jeszcze w ubiegłym roku zniszczona, teraz już częściowo odnowiona i przypomina małą, prowincjonalną stacyjkę z powieści rosyjskich, przedrewolucyjnych klasyków.






























































Piękna stacja. Zatrzymuje się tutaj 11 pociągów w ciągu doby.
A, tuż obok stacji, stoi pomnik poświęcony partyzantom z BCH, którzy w czasie wojny wysadzili w pobliżu, niemiecki pociąg, wiozący amunicję. Jeśli kogoś, to zainteresuje, to tutaj jest opis akcji: http://pl.wikipedia.org/wiki/Wysadzenie_poci%C4%85gu_amunicyjnego_pod_Go%C5%82%C4%99biem






































O.Ki., stacja i pomnik obejrzane, lecimy do Dęblina. Wjeżdżając do miasta od razu wjeżdża się na dwie atrakcje historyczne czyli na Bramę Lubelską Cytadeli Dęblin i stojący tuż obok pomnik poświęcony pamięci żołnierzy z 15 Pułku Piechoty "Wilków".
Brama Lubelska, zawsze kojarzy mi się z filmem C.K. Dezerterzy. Historię Twierdzy Dęblin można przeczytać tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Twierdza_D%C4%99blin
Tradycyjnie, kilka zdjęć.
 A obok, wspomniany już pomnik. Historię 15-go Pułku Piechoty "Wilków", można przeczytać tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/15_Pu%C5%82k_Piechoty_%22Wilk%C3%B3w%22






































Fajne miejsce, ale czas jechać dalej, bo mamy jeszcze kilka atrakcji do obejrzenia, a czas nagli.
Kolejnym punktem programu jest Cmentarz Balonna. W większości są tu groby żołnierzy, którzy zginęli w wojnie z bolszewickim tałatajstwem w 1920 roku. Ale nie tylko..









































Piękny cmentarz. Oprócz zadbanych grobów, najbardziej są wzruszające te za starymi, chylącymi się krzyżami, porośnięte trawą, bez tabliczki, zapomniane, nie wiadomo, kto w tym miejscu spoczywa...
 Piękny, stary cmentarz. Ale i dziwny. Na żadnym z nagrobków nie jest napisane z kim była ta wojna, na której zginęli Ci młodzi chłopcy. Nawet jednym słowem nie jest wspomniane, że zginęli w walce z hordami bolszewickich barbarzyńców. Cóż przeciętnemu cudzoziemcowi, który odwiedza ten cmentarz mówi rok 1920 ? Nic. Ukraińskie władze polskiego Lwowa, zabroniły pisać prawdę na tablicach cmentarnych, cmentarza Orląt Lwowskich. Ale ten cmentarz jest w Polsce. Wstyd.Patrzę ze smutkiem na nagrobki poległych. To im dziewczyny śpiewały "Rozkwitały pąki białych róż". Cóż, tym chłopcom nie udało się wrócić do swoich dziewczyn. A na ich nagrobkach nie ma nawet napisu od czyjej kuli zginęli, czyja szabla lub bagnet zgasiły ich młode życie. Pewnie nie o takiej Polsce śnili. Wstyd.
Na tym cmentarzu jest jeszcze zbiorowy grób bolszewickich barbarzyńców, którzy najechali Polskę i zostali pochowani na jednym cmentarzu z Polakami, których bez litości zabijali, gwałcili ich siostry, żony, narzeczone i bez litości, jak pospolici bandyci, mordowali tych, którzy stawali w obronie swoich sióstr, żon i narzeczonych. A do tego, ktoś przyozdobił bolszewicki grób prawosławnym krzyżem. Tu już po prostu, nie sposób, nie śmiać się w głos z czyjejś głupoty, bezduszności, prymitywu i serwilizmu.
Opuszczamy już cmentarz i jedziemy zobaczyć piękny pałac, w którym urodziła się i mieszkała, późniejsza żona carów Rosji, Maryna Mniszchówna.
Pałac jest na terenie pięknego parku z niewielkim stawem. Cała posiadłość miała kilku właścicieli. Jednym z nich był ród Mniszchów, z którego wywodziła się Maryna Mniszchówna. Maryna wydała się najpierw za cara Rosji Dymitra Samozwańca I, a później wydała się za drugiego cara Rosji Dymitra Samozwańca II. Ot, takie miała hobby. Nie wpuszczała do łóżka nikogo poniżej cara. Magistrów pewnie nawet nie zaszczycała spojrzeniem.
Historia posiadłości tutaj: http://www.deblin.cal.pl/maryna_mniszchowna.php
Obecnie w pałacu,mieści się rektorat Wyższej Oficerskiej Szkoły Sił Powietrznych.









































A z wizyty u Mniszchów, lecimy obejrzeć pozostałości murów, Fortu Mierzwiączka, który był częścią Fortu Dęblin.































































Chodzimy z Wojtkiem po wałach i zwieńczeniu fortu, próbujemy odgadnąć przeznaczenie poszczególnych części i pomieszczeń. Mam ochotę przyjechać tutaj kiedyś i wziąć sobie przewodnika, który wszystko opowie, bo są ludzie, którzy dobrze znają historię fortu. Myślę, że jest arcyciekawa.
Z fortu jedziemy, obejrzeć już ostatnie z zaplanowanych do obejrzenia miejsc. To zespół dworca kolejowego w Dęblinie. Zespół, bo to nie tylko stacja, ale cała infrastruktura kolejowa, włącznie z wieżą ciśnień i domami wyższych urzędników kolejowych.
Domy urzędników kolejowych to prawdziwe przedwojenne wille. Piłsudski i sanacyjny "rząd", bez opamiętania pchali pieniądze w koleje, w podzięce dla przedwojennych kolejarzy, za pomoc w mordowaniu Polaków w czasie zbrodni majowej 1926 roku. Nie wiadomo kiedy znowu mogli się przydać...
Oto drewniany dworzec kolejowy, ulica z domami urzędników kolejowych i wieża ciśnień.

























































































Kończy się już nasza wycieczka. Wspaniała pogoda, niezapomniane wrażenia, trochę historii. No, i sezon rozpoczęty. Kiedyś znowu wrócę do Dęblina, bo to piękne, bardzo interesujące miejsce.