niedziela, 11 maja 2014

Wschodnie pogranicze, cz. 1. Lubelszczyzna.

Słusznie mówi starożytny wiersz Wincentego Pola: "Piękna nasza Polska cała, piękna żyzna i niemała"
Ale jest w Polsce kraina zupełnie wyjątkowa, takiej, jakiej nigdzie już nie zobaczycie. Cicha, spokojna, trochę tajemnicza, wiosną pełna kwitnących i upajających swoim zapachem bzów, śpiewem niezliczonej ilości ptaków, klekotaniem bocianów wysiadujących pisklęta. Małe miasteczka i wsie zamieszkują ludzie o pięknym, łagodnym spojrzeniu i spokojnym uśmiechu pełnym życzliwości dla przybyszów.
To wschodnie pogranicze. To nie jest wschodnie pogranicze drugiej Rzeczypospolitej, ale wciąż ma w sobie urok i magię, jak w książkach Sergiusza Piaseckiego. Może dobry los sprawi, że kiedyś...
Chcę zrobić cykl wyjazdów na wschodnie pogranicze i pokazać wam jego piękno. Dla miejscowych, może to żadna atrakcja, bo wiadomo, że naród motocyklowy wszędobylski jest, ale mam nadzieję, że uda mi się zachęcić motocyklistów z całej Polski, nawet z najodleglejszego, zachodniego pogranicza, do przyjazdu tutaj do nas i cieszyć się razem z nami skarbami wschodu. Zróbcie to, obiecuję, nie będziecie żałować.
Dzisiaj pierwszy wyjazd. Oczywiście, koszula najbliższa ciału czyli nabużańska Lubelszczyzna.
Lecę z Lublina do Janowa Podlaskiego, a później na południe ile dam radę w ciągu dnia do wieczora.
Zwiedzanie Janowa zaczynam od Wygody. Każdy wie, Wygoda to podjanowska wieś, w której znajduje się słynna na cały świat stadnina koni. Konie arabskie z Janowa, nie mają sobie równych i żadne konie na świecie nie zdobywają tyle tytułów czempionów piękności, ile konie z Janowa. Ceny koni z Janowa na aukcjach dochodzą do 1,5 mln. dolarów, a za jednego z ogierów, Amerykanie proponowali 6 mln. dolarów i stadnina...nie sprzedała go.
Chcecie zobaczyć potęgę janowskiej stadniny ? To popatrzcie na to: https://www.youtube.com/watch?v=cfBQ3eYQlwM
Niedawno wrócił do Janowa Pogrom:
https://www.youtube.com/watch?v=FhOsEE_-LXE
A Pianissima jest klaczą, której uroda nie ma sobie równej na świecie:
https://www.youtube.com/watch?v=vSDhBPS7TCY
Na teren stadniny wjeżdża się przez bramę, na której powinna być tablica z ostrzeżeniem, że entuzjaści gender wjeżdżają na własne ryzyko i tylko po wcześniejszym dokonaniu rezerwacji łóżka na oddziale Intensywnej Opieki Medycznej lub Chirurgii Urazowej, najbliższego szpitala. Dlaczego ? Bo gdyby Pianissima dowiedziała, że jeśli chce, to może być ogierem, albo Pogrom dowiedział się, że może być klaczą, to taki gender fan, mógłby zostać nie tylko zabity końskim śmiechem, ale również potraktowany kopytami, więc ww. rezerwacja jak najbardziej wskazana.
Zamierzam wysłać do dyrektora stadniny maila ze stosownym postulatem w tej sprawie.
Wjeżdżam, parkuję Trampolinę pod hotelem i idę zwiedzać.
Stadnina jest stara, została założona w 1817 roku, a jej pierwszym dyrektorem był hr. Aleksander Potocki.
Julian Ursyn Niemcewicz, po zwiedzeniu stadniny w 1818 roku napisał, że:"Po kobiecie piękniejszych stworzeń widzieć nie można".
Konie sprowadzono i kupowano z różnych źródeł. W 1915 roku, wszystkie konie wywieziono wgłąb Rosji, skąd już nie wróciły.
Po odzyskaniu niepodległości, stadninę odtworzono od podstaw, rozpoczynając hodowlę koni czystej krwi arabskiej, które są w tej chwili najlepszymi koniami na świecie.
W czasie II wojny, stadnina była pod zarządem wehrmachtu, a w 1944 roku, konie zostały wywiezione do Niemiec. Część z nich udało się jednak odzyskać i na ich bazie oraz nowo zakupionych koni, kontynuowano dalszą hodowlę.
Sukcesów sportowych i w konkurencja piękności koni z Janowa nie będę wyliczał, bo zabrakło by miejsca na serwerze, a chciałbym jeszcze tego bloga kontynuować.
Pierwszą stajnią, którą widzimy na terenie stadniny to stajnia Czołowa. Czołowa, bo właśnie w niej mieszkają czołowe konie stadniny. W 1841 roku zaprojektował ją Henryk Marconi.




























Wędrujemy dalej, kolejne stajnie...




























A poniżej stajnia Zegarowa z wieżą z zegarem, również zaprojektowana przez Marconiego, wchodzi w skład zabytkowego zespołu stajni janowskiej stadniny.




























Powolny spacer po stadninie. Podziwiam kolejne stajnie.






















Idę, idę, idę...wszędzie czuć w powietrzu ducha czegoś wielkiego. To coś wielkie, to miłość do koni i wielkie zaangażowanie w pracę hodowlaną wszystkich pracowników stadniny. Nawet w oczach ludzi wykonujących najprostsze prace, sprzątających słomę, widać dumę z tego, że są z Janowa.
Idę dalej i...są. Konie, konie, konie...Ja w ogóle nie znam się na koniach, ale to co widzę, wygląda jak ucieleśnienie absolutnego piękna.
Proszę bardzo, proszę podziwiać mojego irokeza.




































Piękny irokez, najbardziej znani rockmani nie powstydzili by się.
Teraz już wszędzie konie. Ich uroda i radość życia, po prostu zwala z nóg. Co wam będę tu opisywał, popatrzcie sami.
















































































A teraz dla odmiany blondynki, proszę bardzo...



























No dobrze, oglądamy dalej...
U mamy najlepiej :-)































































Mama też musi się posilić. Najlepiej smakują liści z żywopłotu :-)






















































A teraz żywioł na czterech kopytach, czyli źrebięta w akcji. Wściekanina po prostu totalna :-)

Z terenu stadniny można wyjść na nadbużańskie łąki. To kawałek drogi i pojadę tam motocyklem. Teraz tylko oglądam najbliższe sąsiedztwo.
Zaglądam tu i tam. Bociany siedzą na jajach. Wiadomo, że nikt nie lubi jak mu się przeszkadza w wysiadywaniu jajek, więc zaglądam tylko na chwilę, robię szybkie zdjęcie i spadam.

Wracam do stadniny. Po drodze mijam starą pasiekę. Jest w pszczelarstwie coś bardzo starego i pierwotnego. Ale nad Bugiem tak jest. Wszystko po staremu, z poszanowaniem przyrody i jej praw.

Wracam znowu do stadniny. Na wybiegu klacze z młodymi. Wariactwa i szaleństwa. Można rżeć, przewracać się i tarzać w piachu, biegać, kopać, machać kopytami i wyczyniać najdziksze swawole.

A dalej budynek dyrekcji stadniny, z rosnącym naprzeciw wielkim, potężnym starym dębem, który jest pomnikiem przyrody. Na terenie stadniny takich okazów jest więcej.

Wracam już na parking. Odpalam Trampolinę, przejeżdżam raz jeszcze przez stadninę i wyjeżdżam z drugiej strony na nadbużańskie łęgi.
Oprócz Bugu, bezkresnych łąk, są tutaj przepiękne stare drzewa, wierzby, dęby i łozowe zarośla. To wszystko razem tworzy rezerwat przyrody "Łęg Dębowy koło Janowa Podlaskiego" No i oczywiście słupy graniczne, bo zgodnie z tym co już wam napisałem, jesteśmy na wschodnich kresach współczesnej Rzeczypospolitej.
Popatrzcie sami jak to wygląda.


A nad samym Bugiem buszują bobry. Przeszkadza drzewo ? Nie ma problemu, się zetnie :-)))

A Bug płynie spokojnie, dostojnie między ważnymi krainami geograficznymi. Dla niego czas nie istnieje. Zawsze zdąży...

Jeszcze kilka zdjęć z trawami, niczym na mickiewiczowskich stepach. I z drzewami niczym z mickiewiczowskiego lasu.

Na łęgach feeria zapachów traw i ziół. Tutaj jest wiele bardzo rzadkich i chronionych gatunków.

I jeszcze runda Trampoliną wzdłuż Bugu. Wreszcie pojeżdżę sobie motocyklem po łąkach. Rozkosz niewypowiedziana.

Czas wracać do cywilizacji. Mam jeszcze na dzisiaj bogate plany. Z żalem opuszczam łęgi. Wracam jeszcze na chwilę do stadniny, pożegnać się z końmi. Właśnie wracają z treningu. Bo stadnina to nie tylko praca hodowlana, ale również codzienne treningi a także...nauka. Bo stadnina ma własną szkołę, Techniku Hodowli Koni. Uczą się w nim ludzie, konie na takie bzdury nie marnują czasu. Lepiej szaleć na polach i łąkach :-)))

Żegnam już stadninę. Chwile, które tam spędziłem, będą jednym z tych, których nigdy się nie zapomina.
Jadę do Janowa. To małe senne miasteczko. Dużo zachowanych drewnianych domów, dwa kościoły, pomniki ku czci pamięci bohaterów..
Janów jest starym miastem. Pierwsze wzmianki pochodzą z 1428 roku, kiedy wielki książę Witold, podarował wieś o tej nazwie biskupowi łuckiemu. Nie będę powielał historii Janowa, można przeczytać ja wszędzie, choćby tu: http://pl.wikipedia.org/wiki/Jan%C3%B3w_Podlaski
Głównym miejscem Janowa jest rynek i "wszystko" koncentruje się wokół niego. Najcenniejszym zabytkiem jest zespół pokatedralny, z kościołem p.w. św. Trójcy z XVIII w.

W kościele znajdują się relikwie, krew i prochy św. Wiktora, męczennika z III w, ofiarowane dla kościoła przez papieża Piusa IX.
Obok kościoła znajduje się dzwonnica i dwa gmachy seminarium duchownego z XVIII w. W budynkach tych, obecnie mieści się szkoła.

A na frontonie kościoła znajdują się dwie tablice upamiętniające bohaterów powstania styczniowego i bohaterów wojny 1920 roku z bolszewickimi barbarzyńcami.

I zabytkowa dzwonnica.

Co jest jeszcze w Janowie ? W Janowie są jeszcze stare, drewniane domy. Zachowało się ich ok. stu. To tylko niektóre z nich. Stary, drewniany domu w otoczeniu zapachu bzów. Coś pięknego..,

A tutaj drugi kościół. Po drugiej stronie rynku znajduje się kościół pobenedyktyński p.w. św. Jana Chrzciciela. Skromy, surowy, ale może dlatego robi wrażenie. Kościół był zamknięty, ale można było wejść na dziedziniec, na którym znajdują  się groby żołnierzy poległych w wojnie 1920 roku z sowieckim barbarzyństwem.

I jeszcze dom Ryttów z 1793 roku. Obecnie mieszka w nim i prowadzi galerię znany malarz Maciej Falkiewicz.

No, i na zakończenie wizyty w Janowie Podlaskim hale targowe na Rynku, które wybudowano w okresie międzywojennym. Urodą może nie grzeszą, ale spełniają swoją pozytywną rolę w życiu mieszkańców Janowa.

Z Janowa lecę do Woroblina. Woroblin to wieś o niesamowitym klimacie. Nie ma tutaj asfaltowej drogi, za to są przepiękne drewniane domy i stary dwór, którego widok podniósł mi ciśnienie do granic zagrażających życiu. Wrócimy jeszcze do sprawy.
Jadę piękną lipową aleją, ale dworu nie widzę. Po drodze jeszcze fota z kępami bzów, które rosna tam wszedzie i kwitną jak szalone.

Dojeżdżam do wsi, jak z kolorowej bajki.

Bociany wysiadują, klekoczą w sąsiedzkich pogawędkach i w ogóle jest super.

Rozglądam się za dworem, ale nie widzę. Pytam tubylca, który odpowiada mi, że dwór już przejechałem i, że faktycznie trudno go zauważyć, i że ktoś go kupił, i że jest teraz w prywatnych rękach.
Wracam. Jadę cudowną lipową aleją, prowadzącą do dworu.

Jest. Widzę coś, co przypomina bramę wjazdową, a właściwie jej resztki. Wszystko w gęstej dżungli krzaków. Oczywiście, nie może zabraknąć bzów.

Wchodzę trochę dalej i coś przestaje mi się podobać. Czuję pismo nosem.

Wchodzę dalej i...mało szlag bity na miejscu mnie nie trafił. Zobaczcie, co można zrobić z pięknego starego, zabytkowego dworku z 1859 roku, jeśli tylko ma się pieniądze. Bez pieniędzy tyle szkody by nie narobił. Nie pytajcie mnie ile jobów poleciało pod adresem obecnego właściciela, bo nie umiem do tylu liczyć.


Na pocieszenie został tylko stary budynek gospodarczy w pozostałościach parku.

Jadę do Derła. Nie chcę już oglądać barbarzyństwa w Woroblinie.
Do Derła droga krótka i przyjemna, a w Derle drewniane domy i droga do Zaczopek.

Piękne domy w Derle. Jadę do Zaczopek. To zwykła wieś typu ulicowego, ale też są tam piękne domy. Chłopczyk z ręką w gipsie pokazuje mi drogę. Jadę jeszcze kawałek asfaltem, ale za chwilę...pokazuje się droga zbudowana z...piachu. Nie przejadę ?! Trampoliną nie przejadę ?! Wjeżdżam i...odpuszczam wszelkie ambicje, bez terenowych opon nie przejadę. Koła zapadają się niemal po osie. Shit ! Czy ja teraz stąd wyjadę ? Powoli, powoli i wyjechałem. Wracam na asfalt i jadę do Pratulina. Pratulin jest to wieś, uświęcona męczeństwem unitów. Unici, to obecnie katolicy obrządku grecko-katolickiego.
Z unitami w kolosalnym skrócie było tak:
W XVI w., władcy Rzeczypospolitej chcieli zbliżyć prawosławną ludność zamieszkująca wschodnie tereny Polski do ludności katolickiej, zamieszkującą część zachodnią. Zbliżyć, czyli mówiąc ludzkim językiem, oderwać od wpływów Moskwy.
Po trzydziestu latach negocjacji pomiędzy królem i duchowieństwem katolickim i prawosławnym, w roku 1595 poprzez ogłoszenie bulli przez papieża Klemansa VIII. Delegacja ruskich biskupów Rzeczypospolitej uznała prymat papieża, dogmaty kościoła katolickiego ale zachowała obrządek wschodni liturgii, kalendarz juliański, prawo do małżeństw księży i częściową niezależność administracyjną.
Wprowadzenie unii nastąpiło w 1596 roku na synodzie w Brześciu. Niestety, obecni na synodzie przeciwnicy unii pod przewodnictwem księcia Mikołaja Ostrogskiego, nie przyjęli unii i zapowiedzieli jej zwalczanie. Był to moment, w którym kościół obrządku wschodniego w Rzeczypospolitej rozpadł się na unicki (greckokatolicki) i prawosławny.
Kościół unicki, pomimo przeszkód, często krwawych rozwijał się pomyślnie i z sukcesami, a apogeum rozwoju przypadło na XVIII w. 
Kres jego rozwoju nastąpił w okresie zaborów. Caryca Katarzyna I, zwalczała kościół unicki na terenie zaboru rosyjskiego na wszelkie możliwe sposoby, włącznie z konfiskatą jego majątków i włączaniu ich do kościoła prawosławnego. Po wielu skomplikowanych zakrętach historii, kościół unicki pozostał jedynie w diecezji chełmskiej obejmującą Augustowszczyznę, Podlasie i Lubelszczyznę. Po powstaniu 1963 roku, władze carskie za wszelką cenę dążyły do zlikwidowania jedynej już chełmskiej diecezji unickiej. Ostatecznie diecezję rozwiązał ostatni biskup chełmski Marceli Popiel, który był zdeklarowanym rusofilem. Nakazał sprawowanie obrzędów w kościele unickim na wzór obrzędów prawosławnych w 1873 roku sprowadził wojsko i policję do egzekwowania swojego zarządzenia. Oczywiście, kończyło się to rozlewem krwi. W końcu w 1875 roku unicka diecezja chełmska została formalnie przyłączona do prawosławnej diecezji warszawskiej a unitów zmuszono do wyznawania prawosławia. Na terenie zaboru rosyjskiego kościół unicki przeszedł do podziemia, a na terenie zaboru austriackiego działał wciąż legalnie i cieszył się dużą swobodą. Unitami na tym terenie byli głównie Ukraińcy, a kościół greckokatolicki został ich kościołem ogólnonarodowym.
W Pratulinie, do którego właśnie jadę doszło do zbrojnej przemocy w stosunku do unitów, zgromadzonych na cmentarzu. Wezwanie wojsko i policja, otworzyła ogień do modlących się ludzi, zabijając 13 osób i raniąc 180. W 1875 roku, cerkiew, przy której miały miejsce wydarzenia została rozebrana. W okresie międzywojennym na cmentarzu postawiono pomnik z polnych kamieni ku czci zabitych, a w 1990 roku szczątki zabitych unitów przeniesiono do katolickiego kościoła w Pratulinie, który stał się miejscem pielgrzymek ludności unickiej.
Na miejscu dawnej cerkwi, w 2009 roku ustawiono XVIII wieczny drewniany kościół, kryty gontem. W jego wnętrzu widoczne są fragmenty fundamentów unickiej cerkwi.

Wnętrze kościoła jest puste. Odgrodzony biało-czerwoną taśmą fragment wyznacza fundamenty dawnej cerkwi, widoczne pod szklana płytą.

Jak już wcześniej pisałem, w Pratulinie jest kościół katolicki p.w. św. Pawła. 

A w pobliżu kościoła jest cmentarz, z kaplicą nagrobną rodziny Wieruszów-Kowalskich.

I stare, wzruszające drewniane krzyże.

Na wydzielonym miejscu na cmentarzu mamy i taki kwiatek. No, trudno, poległego też trzeba pochować, chociaż barbarzyńca spod czerwonej gwiazdy.

A tuż obok, krzyż poświęcony poległym polskim żołnierzom w 1920 roku.

Jadę zobaczyć unicki cmentarz.

O.K. cmentarz unicki obejrzany. Lecę dalej. Wracam w kierunku kościoła. Wzdłuż drogi zbudowane piękne stacje drogi krzyżowej.

Lecę do Krzyczewa. Parę kilometrów. Słońce już powoli zachodzi. W Krzyczewie jest unicka cerkiew, obecnie kościół katolicki p.w. św. Jerzego i stary dwór. Dolatuję do cerkwi. Późno już, brama zamknięta, ale widać to i owo.

Przy cerkwi jest nagrobek Marianny z Korotyńskich primo voto Dramińskiej, secundo voto Bogusławskiej z 1832 roku.
Oprócz nagrobka jest słup graniczny i kamień z napisem.

A na kamieniu jest napis:" Rzeka Bug świadek wielkich wydarzeń w dziejach Narodu, tu obmywali rany i tu umierali obrońcy Ojczyzny niosąc sztandar wolności. Tędy płynął do Stanów Zjednoczonych Ameryki Tadeusz Kościuszko by walczyć o "WOLNOŚĆ NASZĄ I WASZĄ"

Jadę do dworu w Krzyczewie. Otoczony jest pięknym starodrzewiem, lipy, klony, modrzewie. Dwór pochodzi z XIX w, a ostatnim przedwojennym właścicielem majątku był Stanisław Kuczewski. Po wojnie majątek ukradło mu państwo. Mieściła się w nim szkoła, strażnica WOP, wiejska świetlica. Obecnie jest w prywatnych rękach i pomimo, że przedstawia obraz nędzy i rozpaczy, to jednak nie spotkał go los dworu w Woroblinie.

A po drugiej stronie parku i skarpy, na której stoi dwór starorzecze Bugu. Niesamowity klimat.

Przepiękne, urocze miejsce. Czas jechać dalej. Późno już, ale chcę jeszcze zobaczyć pewną osobliwość w Kostomłotach. To jedyna na świecie cerkiew unicka obrządku bizantyjsko-słowiańskiego.
Jest to cerkiew p.w. św. Nikity, zbudowana w 1631 roku, a później przebudowana w 1852. Jest już wieczór i oczywiście zamknięta ale koło plebanii, ksiądz podlewa ogródek. Pytam kiedy można obejrzeć cerkiew, ksiądz odpowiada, że w każdej chwili, nawet zaraz. Gościnnie otwiera mi bramę i wręcza klucz od cerkwi, wielkości pogrzebacza od pieca hutniczego.

Otwieram wielki zamek i oto co widzę...dech zapiera.

Wychodzę z cerkwi i jeszcze raz patrzę jak wygląda w złotych promieniach zachodzącego Słońca. Widok przepiękny.

Jeszcze zdjęcie starego, studziennego żurawia.

Dziękuję księdzu za wpuszczenie, oddaję klucz. Ksiądz zaprasza mnie z kolegami na motocyklach na główną uroczystość 22 czerwca. Jeśli ktoś chciałby jechać to dajcie cynk, możemy się wybrać.
Czas wracać do domu. Już wieczór, a ja mam do przejechania 140 km. Niedaleko, ale jestem już zmęczony i głodny. W głowie mi buzuje od nadmiaru wrażeń. Lubelszczyzna nad Bugiem, po prostu coś cudownego. Mam nadzieję, że zachęciłem was do przyjazdu na nabużańskiego pogranicza. A nawet, jeśli nie to będę kontynuował, w końcu dacie się namówić :-))) Dzisiaj pokazałem wam tylko malutki fragment nadbużańskiego pogranicza.
Odpalam i ruszam w stronę domu.
Słońca już nie widać, tylko piękny kolorowy zachód. Ostatnie zdjęcie i już mogę znowu jechać.