W piątek odpalam i jadę do zamku Krasickich w Krasiczynie, który jest naszą bazą zlotową. Droga przez Biłgoraj i Przeworsk, żeby ominąć okolice Sieniawy, z racji remontu mostu, który jest zamknięty dla ruchu.
Pogoda, po prostu niesamowita. Jesienne ciepło, miękkie światło, okoliczne pola sprawiają wrażenie jak namalowane na płótnie.
Po drodze spotykam tabuny motocyklistów. Grzechem byłoby w taką pogodę nie wyjechać...
Spokojnie, bez pośpiechu dojeżdżam do Krasiczyna.
Dyrekcja zamku zgodziła się na nasz wjazd motocyklami na dziedziniec zamkowy, a zgadza się na to bardzo rzadko, i nie każdy klub motocyklowy ma zaszczyt parkować motocykle w tak niezwykłym miejscu. Musi to być klub naprawdę wysokich lotów ;-)
Parkuję, zabieram bagaż i idę do hotelu, który znajduje się na terenie parku zamkowego.
Meldowanko, kąpiółka, przebieranko i wracam na zamek.
Na dziedzińcu trwają przygotowania do przyjęcia.
Nie ma jeszcze wszystkich uczestników zlotu, ale motocykli sukcesywnie przybywa.
W międzyczasie oglądam zamek. Chociaż już go widziałem, za każdym razem patrzę na niego nowym spojrzeniem. Zawsze znajduję coś, czego poprzednio nie widziałem.
Zamek jest równie piękny od strony zewnętrznej. Zbliża się już wieczór. Piękne, żółte światło modeluje każdy szczegół.
No i powrót na dziedziniec. Do przyjęcia blisko, coraz bliżej. Wszystko przygotowane perfekt...
Komnaty muzealne były otwarte. Kto chciał, mógł sobie pooglądać eksponaty. Wszystko piękne, włącznie z oprawą drzwi.
Są już niemal wszyscy. Motocykle zaparkowane jak w folderze reklamowym.
No i zaczyna się część oficjalna. Zapięcie sięga zenitu :-))) Rozpoczynają się powitania, przemówienia, prezentacje, podziękowania, wręczania nagród i w ogóle...
Harleye oświetlone kolorowym światłem. Organizatorzy zadbali o każdy szczegół. Co tam dużo mówić, zawodowcy w każdym calu, amatorszczyzna tu nie przejdzie.
A po części oficjalnej, część artystyczna. Przygrywa nam super kapela. Chłopaki grają wszystko. Od rocka po Bacha.
Robi się trochę zimno. Jesienne noce są już chłodne. Idę do hotelu założyć cieplejsze ubranie. Wracam przez park zamkowy. Zewnętrzna fasada zamku przepięknie oświetlona.
Organizator, oczywiście zadbał o wszystko. Zimno? Nie ma problemu. Na dziecińcu zamkowym zapłonęło ognisko. Komu zimno, może się ogrzać.
Kamerdyner opowiada historię zamku. Niestety smutną. Zarówno jego mieszkać, jak i sam zamek wiele ucierpieli w trakcie burz dziejowych.
Poniżej wklejam kilka zdjęć, zrobionych w czasie mojego ubiegłorocznego pobytu na zamku. Miałem wtedy możliwość obejrzeć kryptę grobową i kaplicę zamkową.Krypta grobowa Krasickich i Sapiehów. Smutne to miejsce. Oryginalne, marmurowe tablice nagrobne zostały porozbijane przez bolszewików po wtargnięciu do Polski. Sowieccy żołdacy powyrywali tablice, powyrzucali z krypt trumny z ciałami a ciała Krasickich zbezcześcili i porozrzucali po dziedzińcu zamkowym i w okolicy zamku. Trumny w, których byli pochowani używali jako żłobów dla koni albo jako zbiorników wody w łaźni.
Poniżej fragment komnaty zamkowej.
A poniżej zdjęcia z kaplicy zamkowej.
Piękny ołtarz.
Poniżej rekonstrukcja sarkofagu księżniczki Zofii Sapieżanki. Zmarła mając 16 lat. Barbarzyńcy spod znaku sierpa i młota po wtargnięciu na zamek rozbili sarkofag a ciało księżniczki wyrzucili na dziedziniec zamkowy.
No dobrze, pokazałem Wam kilka zdjęć, zrobionych przy innej okazji, po to, żebyście mogli dotknąć chociaż odrobinę z ciekawej, choć tragicznej historii zamku. Jeśli chcecie dowiedzieć się o zamku więcej to wklejam linka:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Zamek_w_Krasiczynie
O.K., wracamy na dziedziniec. Zabawa trwa w najlepsze. Gra już druga kapela, nastroje szampańskie, rozmowy motocyklowe i nie tylko, temperatura nastrojów rośnie, choć na dworze zimno.
O północy zabawa przeniosła się do sali rycerskiej, ale ja, zmęczony poszedłem już spać. A podobno, też było super :-)))
Następnego dnia rano, szykowaliśmy się do wyjazdu do Arłamowa, żeby obejrzeć nowo wybudowany kompleks hotelowo-rekraacyjno-sportowo-turystyczno-jakiśtamjeszcze...
A poniżej Iza z Żółwikiem, uśmiechnięci, zadowoleni, widać, że wczoraj dobrze się bawili ;-)
A jeszcze niżej, Norbert, mój kolega z najpiękniejszych, licealnych lat. Chodziliśmy z Norbertem do jednej klasy do Zamoya. Ech...to były czasy...
No dobra, odpalamy, wyjeżdżamy za ogrodzenie i ustawiamy się w szyku do Arłamowa. Lecimy przez Birczę. Droga piękna, ale ta za Birczą, to po prostu mistrzostwo świata. Zielono, słonecznie, wesoło, silniki buczą, pszczoły bzykają, wiaterek wieje i w ogóle. No po prostu radość życia ;-)))
Lecimy, lecimy, lecimy, i dolatujemy do lotniska w Arłamowie. Ochrona lotniska pozwoliła nam wjechać na pas startowy. No i się zaczęło !!! :-))). Możecie sobie wyobrazić, co się działo. Cały pas startowy tylko dla nas. Wszyscy dają w palnik, ile silniki wytrzymają. Radość w oczach, banany na gębach a adrenalina buzuje w naczyniach :-))) Ależ był czad !!! To był chyba jeden z najlepszych pomysłów na zlotowe atrakcje jaki w życiu widziałem.
Dojeżdżamy do hotelu w Arłamowie. Piękny, nowoczesny gmach. Najnowocześniejszy hotel w centralnej i centralno-wschodniej Europie.
Hotel jeszcze nie był oddany do użytku, termin otwarcia, został wyznaczony na 27 grudnia tego roku. Poniżej kilka zdjęć, żeby mniej więcej zobaczyć jak to wygląda.
Poniżej "widok z okna"
Po zwiedzeniu centralnej części hotelu, obejrzeliśmy prezentację wszystkich walorów ośrodka. A po prezentacji pogawędził z nami pan Ryszard, który jeśli dobrze zapamiętałem, mieszkał w Bieszczadach od 48 lat.
Poniżej pan Ryszard opowiada nam o swoim życiu w Bieszczadach. Życiu niejednokrotnie trudnym, w którym każdy dzień, zwłaszcza w początkowym okresie był walką o przetrwanie. Z każdego słowa przeziera miłość do Bieszczad. Miłość wyrażana w wierszach, rzeźbach, codziennej ciężkiej pracy.
No i tak wygląda hotel. Jednym słowem...skromnie, ale ze smakiem ;-)))))
Po zwiedzaniu czas na obiad. Idziemy do pobliskiej karczmy.
Wiadomo, że karczma w Bieszczadach nie może być inna jak drewniana.
A po obiedzie mamy tzw."czas wolny". Oznacza to, że każdy jedzie z kim chce, gdzie chce i jak mawiają w wojsku...co żołnierz ma? Żołnierz ma wrócić na kolację.
Ja jadę nad Solinę. Nigdy nie byłem nad Soliną a skoro jestem tak blisko to żal nie skorzystać z okazji.
Poniżej droga, która prowadzi do hotelu w Arłamowie.
A po drodze, znowu to cudownie miękkie, plastyczne światło, które prześwituje spomiędzy koron drzew i przepięknie oświetla trawy.
Dojeżdżam na Solinę. Zostawiam Hondzię na parkingu i idę na zaporę. Widoki rzeczywiście zachwycające. Zielone wzgórza nad Soliną, żaglówki, niebieska woda...coś pięknego.
Nasyciłem oczy pięknem Soliny, wracam już do motocykla. Po drodze poznaję jeszcze Irenkę. Oczywiście, nie może obejść się bez wspólnej foty.
Nadciąga zmierzch, trzeba wracać już do Krasiczyna. Odpalam i ruszam. Rezygnuję z jady główną drogą na Przemyśl. Kieruję się przez małe wioski. Koloryt niesamowity. Chłopi jeżdżą konno wierzchem. Krowy idą środkiem jezdni, na której i bez nich jest wąsko.
Tak, wśród lokalnych atrakcji dojeżdżam do hotelu. Jeszcze fota...
Po wycieczce motocykliście należy się kolacja. Kolację mamy w pobliskiej karczmie, do której idzie się malowniczą drogą nad rzeką.
Kolacja w miłym, motocyklowym towarzystwie, oczywiście w karczmie w drewnianym wystroju. W Bieszczadach nie może być inaczej. Cieszymy się swoim towarzystwem, choć czuć już delikatny nastrój pożegnania.
A rano, naprawdę już się żegnamy. Niektórzy z nas mają długą drogę powrotną.
Cóż, i tak zakończył się nasz zlot. Piękna, świetnie zorganizowana impreza. Wspaniałe plenery, wspaniały zamek, piękna, choć tragiczna historia rodziny Sapiehów, rajd po pasie startowym lotniska. Masa wspaniałych, niezapomnianych przeżyć.
Dziękuję wszystkim za super towarzystwo i, mam nadzieję na kolejne spotkanie na naszych motocyklowych szlakach.