piątek, 11 grudnia 2015

1st N.E.W. PHOTO CIRCUIT International Photographic salon of fine art photography. Grecja, Zjednoczone Emiraty Arabskie"

Drodzy Przyjaciele,
Z radością, pragnę poinformować, że wczoraj otrzymałem maila od organizatora, z wiadomością, że siedem moich zdjęć, uzyskało jedenaście akceptacji na międzynarodowym salonie sztuki fotograficznej w Grecji i Zjednoczonych Emiratach Arabskich, pod patronatem FIAP, PSA, GPU i innych organizacji fotograficznych
Oznacza to, że zdjęcia te będą eksponowane na czterech wystawach w Grecji i Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
1st N.E.W. PHOTO CIRCUIT International Photographic salon of fine art photography: http://newphotocircuit.com/rules
Oto, jedno ze zgłoszonych prze mnie zdjęć pt:"Droga Do Cerkwi"



niedziela, 27 września 2015

Harley I Brzozy.

Dzisiaj było lajtowo, spokojnie, wrześniowo i spacerowo.
Pokręciłem się ze dwie godzinki koło Zawieprzyc, Pogoda do jazdy motocyklem, przepiękna. Czuć już ten niepowtarzalny zapach jesieni, traw na łąkach i grzybów koło lasów.
Delikatne Słońce, ciepłe, przepiękne, długie cienie.
Zrobiłem kilka zdjęć, ale jedno szczególnie przypadło mi do gustu. Nazwałem je "Harley I Brzozy"

piątek, 11 września 2015

Non Omnis Moriar.

Jak mawia staropolskie przysłowie:”Koniec wieńczy dzieło”.
My, to znaczy lubelscy motocykliści, przy moim skromnym udziale, zakończyliśmy akcję, budowy nagrobka i swoistego rodzaju pomnika śp. Państwa Marii i Jana Czarnasów.
Tym którzy jej nie znają, chciałbym opowiedzieć ich historię, a tym,którzy ją znają pokrótce ją przypomnieć.
Pani Maria, była wieloletnią sąsiadką moich Rodziców. Nie miała żadnej rodziny, mieszkała samotnie. Była naszym częstym gościem, niemal członkiem rodziny.
Pani Maria, przed wojną wyszła za mąż, za Pana Jana Czarnasa. Mieszkali w Białopolu, niewielkim miasteczku, pomiędzy Chełmem, a Hrubieszowem. Pan Jan był przodownikiem policji, pełnił funkcję komendanta posterunku policji w Białopolu.
Pewnego, wrześniowego dnia 1939 roku, po najeździe ruskich na Polskę, Pan Jan, jak każdego dnia wyszedł do pracy. Nie wrócił do domu już nigdy i wieść o nim zaginęła na zawsze. Pani Maria, nigdy się z tym nie pogodziła i wciąż czekała na jego powrót, chociaż nie wiedziała, co się z nim stało.
Pani Maria, część wojny spędziła, w którymś z niemieckich obozów (nie pamiętam w którym), a po wojnie, żyła samotnie, nigdy nie związała się już z żadnym mężczyzną i każdego dnia czekała na powrót męża.
Po wojnie, będąc już naszą sąsiadką, niekiedy opowiadała o tym, jakiego niezwykłego miała męża. Był wspaniałym człowiekiem, wielu rzadkich zalet, a przede wszystkim bezkompromisowym patriotą, uczestnikiem wojny polsko-ruskiej 1920 roku.
Państwo Czarnasowie, nie mieli dzieci.
W 1990 roku, po odtajnieniu przez ruskich list katyńskich, nasz drugi sąsiad, pan Stanisław, postanowił sprawdzić, czy nie ma na nich męża Pani Marii.
Niestety...był. W 1940 roku, został zamordowany strzałem w tył głowy, przez ruskich barbarzyńców w katowni n.k.w.d. w Twerze. To właśnie tam, w ramach eksterminacji narodu polskiego, troglodyci spod czerwonej gwiazdy, mordowali polskich policjantów i funkcjonariuszy Korpusu Ochrony Pogranicza. Ciało Pana Jana, zakopali w zbiorowym, bezimiennym dole w Miednoje.
Pan Stanisław po odkryciu prawdy, miał szalony dylemat, czy powiedzieć o tym Pani Marii, ale uznał, że powinna ją znać.
Pani Maria, w ciężkiej depresji, ze zniszczonym zdrowiem, żyła jeszcze kilka lat. Zmarła w 1996 roku i została pochowana na lubelskim cmentarzu przy Drodze Męczenników Majdanka.
Często wspominając przypadki życia i śmierci Państwa Czarnasów, postanowiłem postawić im nagrobek, a jednocześnie pomnik. Pomnik poświęcony polskiemu policjantowi, patriocie, który oddał życie za Polskę, i pomnik miłości dwojga ludzi, którzy nie widzieli świata poza sobą.
Opowiedziałem tę historię i podzieliłem się swoim pomysłem z Moniką, lubelską policjantką, motocyklistką. Monika, ze swoim mężem Jurkiem, również policjantem, również motocyklistą, natychmiast nadali sprawie bieg i rozgłosili sprawę w swoim klubie policjantów-motocyklistów i wśród innych motocyklistów. Zorganizowali zbiórkę pieniędzy, które przeznaczyli na budowę nagrobka-ponika Pani Marii i Pana Jana.
Moniko, Jurku, składam Wam gorące podziękowanie za Waszą pomoc i zaangażowanie.
Łukasz, Artur, dla Was również podziękowania za to, że podjęliście się zbiórki pieniędzy na ten cel.
Bardzo serdecznie dziękuję, wszystkim koleżankom i kolegom lubelskim motocyklistom, za Waszą hojność i wspaniałomyślność przy zbiórce pieniędzy. Chylę przed Wami czoła i składam Wam polski ukłon, czapą do samej Ziemi.


Non Omnis Moriar. Nie wszystko umiera. Pamięć historii Pani Marii i Pana Jana, będzie żyć w nas zawsze.




































































niedziela, 30 sierpnia 2015

Mój fotoblog.

W dniu dzisiejszym, ok, 23,5 minuty temu, zainaugurowałem działalność mojego fotobloga, na którym zostało umieszczone inauguracyjne zdjęcie pt: "Samotna Chata".
Blog nazywa się Foto Jacenty i ma adres: http://fotojacenty.flog.pl
Wszystkich chętnych zapraszam do oglądania zdjęć, które będą dodawane sukcesywnie.
Jednocześnie, informuję, że moje zdjęcie profilowe, z którego jestem niezwykle dumny, wykonał mój syn, Mateusz, z którego też, jestem niezwykle dumny.



poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Bercia.


































Dzisiaj, po 8 latach spędzonych w naszej rodzinie, przeszła za tęczowy most, nasza ukochana Berta.
Nie wiem, co na napisać. Bo jak wyrazić, co się czuje po stracie ukochanego psa, który był z nami zawsze, każdego dnia, w radościach i w smutkach. Jak opisać radość Berci, kiedy wracałem z pracy, jak opisać jej czujny wzrok, kiedy ktoś zbliżał się do bramy naszego domu, jak opisać najtkliwsze uczucia, kiedy kładła głowę na moich rękach, prosząc o jeszcze trochę pieszczot.
Tak wiele wydarzyło się w naszym życiu przez te osiem lat. Bercia była świadkiem wszystkiego.
Nie będę pisał ile medali zdobyła na wystawach całej Polski, bo dzisiaj już to nieważne.
Wilgotne oczy, tęsknię, szukam koło siebie, głowy Berci, a ręka trafia w pustkę.
Berciu...W naszym, w Twoim ogrodzie, w miejscu, w którym spoczywasz, rośnie krzew magnolii. Wiosną, znowu zakwitnie. A, Ty, na zawsze, będziesz żyła w jego kwiatach...
Berciu...

Tęczowy most
Właśnie ta strona Nieba nazywana jest Tęczowym Mostem.
Kiedy umiera zwierzę, które było w szczególny sposób bliskie komuś tu na Ziemi,
wówczas odchodzi na Tęczowy Most.
Są tam łąki i wzgórza dla wszystkich naszych Wyjątkowych Przyjaciół
więc mogą biegać i bawić się razem.
Jest tam mnóstwo jedzenia, wody i słońca - nasi Przyjaciele żyją w cieple i dostatku.
Wszystkim zwierzętom, które były chore i starsze zostaje przywrócone zdrowie i wigor.
Ranne i okaleczone zostają uzdrowione i znowu są silne,
tak jak wspominamy je w naszych snach z dni, które minęły.
 Zwierzęta są tam szczęśliwe i zadowolone z wyjątkiem jednej, małej rzeczy:
każde tęskni za kimś dla niego wyjątkowym, kogo musiało pozostawić.
Wszystkie biegają i bawią się wspólnie, ale przychodzi taki dzień,
kiedy jedno z nich nagle zatrzymuje się i spogląda w dal.
Jego lśniące oczy patrzą uważnie, a jego ciało zaczyna drżeć.
Nagle oddziela się od innych, zaczyna biec przez zieloną trawę,
a jego nogi niosą go szybciej i szybciej.
Poznał Cię!
I kiedy Ty i Twój Przyjaciel wreszcie się spotkaliście,
przytulacie się do siebie w radości ponownego połączenia
- już nigdy nie będziecie rozdzieleni.
Deszcz szczęśliwych pocałunków na Twojej twarzy,
ręce znowu tulą ukochaną głowę,
znów spoglądasz w ufne oczy Twojego Przyjaciela,
które tak dawno odeszły z Twojego życia,
ale nigdy nie zniknęły z Twojego serca...



Wtedy przechodzicie przez Tęczowy Most - razem...


piątek, 14 sierpnia 2015

Bułgaria 2015

"Boże, spraw, żeby tak mi się chciało, jak mi się nie chce"...pamiętacie modlitwę Kubusia Puchatka ?
To, właśnie mi się tak nie chce, jak Kubusiowi. Znaczy się, pisać mi się nie chce, bo co innego, to jak najbardziej...Ale mus, to mus, zwłaszcza, że nigdzie w sieci nie widziałem relacji z Bułgarii, która była celem wyjazdu samym w sobie. Czasem spotyka się relacje, kogoś, kto przez Bułgarię przejeżdżał, ale tylko tranzytem...
Ja postanowiłem pojechać do Bułgarii i zobaczyć jak jest.
Lecę tradycyjnie, czyli węgierska knajpa za Rzeszowem...Niestety, pan Antoni, kultowy kelner jest już na emeryturze...
























Przejście w Barwinku...
























Później, udręka jazdy przez Słowację, szybki przelot przez Węgry i jestem w rumuńskiej Oradei. Noc w hotelu (Scorilo, dobry hotel, polecam), poranek, szybkie śniadanie, lekkie mycie Hondzi...























Lecę dalej. Przelot przez Rumunię, ale nie szybki, bo trasa do bułgarskiego Widynia do szybkich nie należy. Lecę przez Arad. Droga raz lepsza, raz gorsza, w sensie natężenia ruchu i ilości ciężarówek na drodze, ale daje się jechać.Asfalt dobry, bez dziur.
Dojeżdżam do Widynia. Stawiam motocykl, idę rozpytać się tubylców o hotel. Dowiedziałem się wszystkiego, wracam na parking.
Przy motocyklu stoi gość i z zainteresowaniem go ogląda...Podchodzę i zaczynamy rozmowę. Gościem okazuje się Alexander. Alexander jest emerytowanym, czarnomorskim marynarzem i...biegle mówi czterema językami, a w dziesięciu jest w pełni komunikatywny. Coś niesamowitego. Oto Aleksander.

































Rozmawiamy dłuższą chwilę. Aleksander mówi, że motocykl, to jego nigdy nie spełnione marzenie. Współczesne motocykle zna na pamięć. Cytuje dane techniczne, opowiada o ich wadach i zaletach. Oczy mu błyszczą jak każdemu motocykliście, kiedy mówi o motocyklach.
Pytam, czy mogę zrobić mu zdjęcie...Będzie dla mnie zaszczytem mieć jego zdjęcie z moim motocyklem, bo wiem, że jest prawdziwym motocyklistą, chociaż zły los, sprawił, że nie ma motocykla. Zgadza się z radością. Proszę go o adres e-mail, żeby mógł wysłać mu zdjęcie. Mówi, że nie ma maila, bo nie stać go na komputer. Umawiamy się, że wyślę mu zdjęcie pocztą. Podaje mi domowy adres i mówi, że jeśli będę jeszcze kiedyś w Widin, będę jego najmilej widzianym gościem. Pyta mnie, kiedy będę wracał. Odpowiadam, że za ok. 10 dni, ale nie wiem dokładnie, co do dnia. Mówi, że będzie każdego dnia zaglądał tutaj i patrzył czy mnie nie ma...Rozwala mnie tym zupełnie...Co, za niesamowity gość...
Z żalem żegnam Alexandra i jadę do hotelu (hotel Rovno, dobry, polecam). Zdjęcie z okna, o zmierzchu z widokiem na Dunaj...















Rano, szybkie śniadanie i odpalam. Jadę do miasteczka, które nazywa się Bełogradczik.
Po drodze, nieodłączny atrybut bułgarskiego krajobrazu, czyli pola słoneczników.



W Bełogradcziku jest rzymska, później bizantyjska twierdza, nazwana Kaleto. Twierdza jest pięknie położona wśród niesamowitych form skalnych...






























































































































































































Ładna ta twierdza, ale Słońce pali tak, że nie sposób wytrzymać. Wszyscy snują się jak muchy w smole. Jakaś para anglików, z gorliwością neofitów próbuje robić w tym skwarze zdjęcia. Dźwigają statyw, kilka aparatów, worek obiektywów...widać, że amatorzy. Nikt normalny, przy takich kontrastach, nawet nie zabiera się za zdjęcia, nawet za HDR-y, chyba, że jest przejazdem, tak jak ja i nie ma czasu czekać do popołudnia i wieczora. Wtedy już robi się nie patrząc na warunki.
Kończę zwiedzanie twierdzy. Kolejnym punktem jest monastyr Sedemte Prestoła.
Do Sedemte Prestoła jedzie się z miejscowości Elisejny wzłuż rzeki Gabrownicy. Przepiękna, malownicza trasa, 16 km od głównej drogi. Należy uważać na żwir i kamienie na drodze.
Monastyr pochodzi i 1040 roku, założony został przez bojara Petyra Delana. Nazwa pochodzi od siedmiu ołtarzy z drewnianymi, pięknie malowanymi ikonostasami, które znajdują się w głównej cerkwi. W monastyrze w zasadzie nie wolno robić zdjęć, ale pogadałem z kim trzeba, wniosłem stosowną ofiarę i oto ślad mojego pobytu..







































































































































































































W monastyrze Sedemte Prestoła, można przenocować, ale nie znam cen, ani warunków.
O.K. Pierwszy monastyr obejrzany, a to nie jedyny, który mam w planach. W ogóle, Bułgaria, to kraj prawosławnych monastyrów. Myślę, że na obejrzenie wszystkich, trzeba mieć znacznie więcej czasu, niż ja miałem.
Następnym punktem mojego zwiedzania jest Rylski Monastyr. Riła od Sedemte Prestoła jest oddalona o ok. 200 km. Jest już późne popołudnie. Jeszcze szybki obiad i lecę dalej. Migiem przelatuję prawie dwie setki kilometrów i dojeżdżam do Riły. Na stacji benzynowej pytam o jakiś hotel. Gość mówi, że są dwa. Jeden "Orbita" i jakiś drugi, którego nazwy nie pamiętam...coś związanego z grecką mitologią...jakiś "Zeus", "Posejdon", czy inny diabeł...nie pamiętam.
Odnajduję "Orbitę", stoi przy samej drodze. Duży budynek z okresu bułgarskiej komuny. Do przyjmowania gości przystosowane tylko jedno piętro, restauracji nieczynna, posiłki trzeba jeść w mieście, ale to nie problem, nawet lepiej...
Kolacja, spanie, rano startuję do monastyru. Jego oficjalna nazwa to Rilski Monastir.
Rilski Monastir, to perła architektury sakralnej w Bułgarii i chyba największy ośrodek prawosławia, miejsce pielgrzymek tysięcy Bułgarów i nie tylko.
W monastyrze nie wolno jest robić zdjęć w głównej cerkwi i tu już nie pomagają żadne ani prośby, ani ofiary ani w ogóle nic...Wszędzie pełno, umundurowanej policji, tajniaków i wszelkiej maści szpicli. System ochrony wnętrza cerkwi i zakaz fotografowania jest tak szczelny, że zdjęć wnętrza cerkwi nie ma nawet w sieci, żeby wam pokazać, chociaż nie swoje...Chyba łatwiej było by znaleźć zdjęcia tajnych baz wojskowych niż cerkwi w Rile.
O.K. Pokazuję wam, to, co można legalnie sfotografować...

















































































































































































































































































































Historia monastyru jest długa, bogata i nie ma sensu jest opisywać, bo można ją znaleźć w sieci. Trzeba tylko powiedzieć, że klasztor został założony w 927 roku, czyli przed narzuceniem Polsce chrześcijaństwa.
Oczywiście, najwspanialszym budynkiem monastyru jest cerkiew Rożdestwo Bogorodiczno. W cerkwi, znajduje się ponad 1200 malowideł ze scenami biblijnymi, o niespotykanej piękności.
Miałem okazję być w cerkwi w niedzielę, tak więc widziałem niesamowitą, barwną, majestatyczną liturgię prawosławną.
W części mieszkalnej jest ponad 300 cel klasztornych dla mnichów i pielgrzymów. W klasztorze można przenocować. Cena jest 6 lewa za osobę, a najmniejsza cela ma 4 łóżka. Pozostałe są większe.
Czas kończyć wizytę w monastyrze. Muszę powiedzieć, że coś tak pięknego, rzadko się spotyka.
Upał coraz większy. W monastyrze jest trochę cienia,  ale na otwartym terenie gorąc, zwala z nóg. Mam dzisiaj dojechać do Kopriwszticy. To małe miasteczko, coś w rodzaju skansenu-muzeum. Całe miasto zbudowane jest w stylu bułgarskiego odrodzenia narodowego. To taki styl architektoniczny, który powstał po wyzwoleniu się Bułgarii w XIX w, spod panowania tureckiego, po pięciu wiekach niewoli.
Dojeżdżam do Kopriwszticy. Tłumy ludzi. Okazuje się, że trafiłem właśnie na jakiś festiwal folklorystyczny. Idę do informacji turystycznej na rynku, dowiedzieć się o jakiś nocleg. Wszystko pozajmowane. Pracowniczka informacji wykonuje kilka telefonów, wreszcie znajduje mi jakieś spanie. O.K. mam poczekać 5 minut, zaraz przyjdzie po mnie właścicielka domu, w którym wynajmuje pokoje. Jest. Miła gospodyni pokazuje mi drogę, ja jadę po kawałku, później ona dochodzi, znowu pokazuje mi drogę i tak sobie wędrujemy.

W końcu, jesteśmy u celu, moja uliczka, brama i Hondzia zaparkowana w ogrodzie :-)























Kąpiel, przebieranko i idę coś zjeść. Oto restauracja w stylu bułgarskiego odrodzenia narodowego :-)

































Najedzony, napity, zadowolony z życia, idę zwiedzać miasto.






















































































































































































































































A poniżej dom bogatego kupca Oslekowa. Fasadę budynku zdobią malowidła, przedstawiające scenki z Wenecji, Rzymu i Padwy.



































































































































































Wędruję sobie dalej uliczkami Kopriwszticy. Piękne, niespotykane miejsce, z niesamowitym klimatem. Oglądam sobie, kolejne domy, bramy, zaułki...












































































































































































































































\
































I tak, powoli dobiega końca dzień w Kopriwszticy. Jakże zupełnie inne miejsce, od wszystkich mi znanych. Wąskie, kamieniem brukowane uliczki, kamienne płoty, domy otoczone wysokim murem, niczym małe twierdze.
Czas już udać się na spoczynek. Na jutro mam zaplanowaną jazdę przez mało znaną, ale piękną przełęcz Beklemoto, do Warny. A po drodze Weliko Tyrnowo i Preobrażenski Monastyr.
Rano śniadanie, jeszcze ostatni rzut okna na Kopriwszticę i lecę na Beklemoto Pass. Po drodze niezapomniane widoki.












































Dolatuję do Karnare. To tutaj od południowej strony zaczyna się Troyan Beklemoto Pass. Winkle, ale łagodne, trzeba uważać na żwir i kamienie. Lecę spokojnie. Po drodze trudno jest zrobić sensowne zdjęcia, bo zbocza przełęczy są mocno zadrzewione i zakrzaczone. Kilka zdjęć ze szczytu przełęczy.















































































































Teraz już spokojnie zjeżdżam na drugą stronę przełęczy do Troyan i lecę dalej do Weliko Tyrnowo. W Weliko Tyrnowo właściwie nie ma nic specjalnego, poza karkołomnym położeniem niektórych domów,które zbudowane są na szczycie wysokich, stromych skał. Wygląda to tak...






















































































Na dzisiaj mam jeszcze zaplanowane obejrzeć Preobrażenski Monastyr i dotrzeć do Warny.
Preobrażenski Monastyr, położony jest ok. 7 km za Welikim Tyrnowem, ale trzeba uważać, żeby nie zgubić drogi, bo dojeżdża się tam bardzo wąską właściwie ścieżką, z takim dziurawym asfaltem, że przypomina ser szwajcarski.
Założony był w XI, a później wznowił działalność w 1370 roku. Ozdobiony jest pięknymi malowidłami, w przebogatym wschodnim stylu. W monastyrze są cztery cerkwie, ale do zwiedzania udostępniona jest tylko jedna.




























































































































































































































































































































































































































No, i Preobrażenski Monastyr obejrzany. Piękne, uduchowione miejsce. Wymaga remontu, ale jak już skończą będzie super.
Idę już w kierunku miejsca, w którym zaparkowałem motocykl. W bramie mijam towarzystwo czterech osób. pozdrawiam ich, zagaduję z lekka..Jeden z mężczyzn odpowiada mi z uśmiechem i coś zagaduje po bułgarsku. Reszta coś odburknęła i patrzy na mnie z niechęcią na twarzach. O.K., nie chcą gadać, to nie muszą. Żegnam się z tym jednym i idę do motocykla. Dochodzę i...shit. Motocykl mam zastawiony samochodem, tak, że nie wyjadę. Samochód zapewne, należy do towarzystwa, które mijałem w bramie.Wracam do cerkwi, żeby poprosić ich o przestawienie samochodu. Ten sympatyczny, mówi, że to jego samochód i zaraz go przestawi. Pozostała trójka, dwie kobiety i mężczyzna, patrzą na mnie bykiem i pyskują coś po swojemu do tego sympatycznego. Nie rozumiem, co mówią, ale nie brzmi to przyjaźnie. Sympatyczny ich uspokaja i wychodzi ze mną przestawić samochód. Po drodze chwila rozmowy i wszystko się wyjaśnia. Mój rozmówca to Bułgar, a jego towarzystwo to ruscy, którzy przyjechali do niego w odwiedziny. Bułgar mówi,że rozmawiali, o tym, że motocykl z Polski, taką długą drogę przejechał...Teraz już wszystko jasne. Pies im mordę lizał, tępym stalinowcom...
Odpalam i lecę do Warny. Warny nie miałem w programie, ale kiedy zobaczyłem, że mam tylko 170 km, postanowiłem odwiedzić miejsce, w którym spędzałem wakacje z Rodzicami.
Szybki przelot i przejeżdżam do hotelu Czerno More.
Moja Hondzia stoi przed hotelem, a ja idę wynająć sobie pokój.






































W recepcji, kobieta przyjmuje kilku Turków. Załatwiła ich, przychodzi kolej na mnie. Oczywiście, są wolne pokoje. Wynajmuję i załatwiamy formalności. Proszą mnie o paszport. Daję jej dowód. Babsztyl, robi się mniej przyjemny, i mówi, że chce, żebym zapłacił z góry za pokój. Pytam dlaczego. Przed chwilą przyjmowała Turków i nie musieli płacić z góry. Oczywiście, wiem doskonale, że to dlatego, że zobaczyła, że jestem z Polski. Baba, coś mamrocze, że takie mają procedury. Mówię jej, że to nieprawda, przed chwilą widziałem jak przyjmowała Turków. Każę sobie przyprowadzić dyrektora hotelu. Babsztyl mówi, że nie ma dyrektora, ale widzę, że ma już ciepło w gaciach. Mówię jej, że albo w ciągu dziesięciu minut melduje mi się tu dyrektor albo w ciągu następnych pięciu minut robię taki skandal na facebooku, że na długo zapamiętają moją wizytę. Babsztyl przeprasza i mówi, że nie ma przeszkód, żeby zapłacił przy wyjeździe. Informuję ją, że za to, że była niegrzeczna, nikt w tym hotelu nie otrzyma ode mnie nawet jednej stotinki napiwku. I tak też się stało, przy czym kelnerowi, wyjaśniłem przy kolacji, że nie otrzyma ode mnie napiwku, ponieważ była dla mnie niegrzeczna jego koleżanka z recepcji. Wszystko w temacie.
Następnego dnia rano, idę zwiedzać Warnę. Ileż znajomych miejsc, ileż wrażeń, ileż wzruszeń...Przed oczami, przesuwają się obrazy sprzed trzydziestu pięciu lat...Wszystko inne, nowsze, ładniejsze, ale...jakby czas się zatrzymał. Wieczorne spaceru z moimi Rodzicami...niekończące się rozmowy, plany, marzenia na dorosłe życie...
Najpierw nadmorski deptak...






















































































Nabrzeże w starym porcie. To tutaj z Mamą, z Tatą, z rodzeństwem siadywaliśmy wieczorami na ławce i patrzyli, jak wpływają do portu, wielkie pasażerskie statki. Snuliśmy marzenia o dalekich podróżach, odległych krajach...Dzisiaj, wiem już, że marzenia spełniają się. Trzeba im tylko trochę pomóc...Dzisiaj, stary port jest już pusty, nie wpływają do niego statki. Bułgarzy, zbudowali nowoczesny port w pobliskim Bełogradzie.

























































Wracam już powoli na deptak. Oczywiście, deptak Kniaz Boris I.






















































I piękna cerkiew Sweta Bogorodica.



















































































Idę sobie deptakiem dalej, dochodzę do pięknego budynku teatru i opery w Warnie.






































To też budynek należący do teatru...

































Dochodząc do końca deptaka Kniaz Boris I, dochodzi się do dużej ruchliwej ulicy. Po jej drugiej stronie znajduje się piękna, wielka cerkiew katedralna Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny.






















Wewnątrz, była właśnie odprawiana msza św. za duszę zmarłego.























Po mszy, zostały na stoliku bułki i wino, ale ktoś je zabrał, nie zostało nawet kropli, ani okruszka...






































































































Wracam już w kierunku hotelu, jeszcze jedna runda po deptaku.
Połączenie starego z nowym...

































I ostatnie już zdjęcie. Pies przed drzwiami jubilera. W Bułgarii, jak wszędzie na świecie, wszystko się zmienia. Wszystko jest nowe, nowoczesne, błyszczące, wabiące wzrok...I tylko bezpańskie psy, jak wtedy, przed trzydziestu pięciu laty...smutne, spokojne, szukają ciepłego spojrzenia przechodnia i życzliwej ręki z kęsem czegoś do jedzenia...






































Kończy się już mój sentymentalny pobyt w Warnie i kończy się już moja Bułgaria. Jutro, rano odpalam motocykl i jadę na nocleg do Widin, Później Oradea i już Polska...tęsknię jak zawsze...
Dwa dni drogi. Nic szczególnego. Bułgaria, Rumunia, Węgry, udręka jazdy przez Słowację i...Dukla. Zawsze, kiedy wracam z południa, zatrzymuję się w Dukli i cieszę się, jak wariat, że już Polska...
Skończyła się moja podróż do Bułgarii. Trudne 4000 kilometrów. W straszliwym upale, czasem jazda wbrew rozsądkowi. Ale, co zobaczyłem, to moje. Słodka, gorąca, pachnąca owocami Bułgaria. Bułgaria wspomnień, wzruszeń, czaru dzieciństwa...
Czy chcę tam wrócić ? Nie. Są miejsca, do których nie powinno się wracać. Bułgaria jest takim miejscem. Ale, nie oddałbym, nawet minuty z tego czasu, który tam spędziłem.