Jako, że pogoda piękna, piękna złota jesień, jesień jak wiadomo nastraja nostalgicznie, nostalgicznie czyli kulinarnie itd... Mieliśmy jechać do Żelazowej Woli odwiedzić miejsce urodzenia znanego polskiego rzeźbiarza, niejakiego Fryderyka Chopina, który to jak wiadomo wyrzeźbił znaną w Polsce i nie tylko Etiudę Rewolucyjną na bębny, gitarę, pianino, skrzypaczki i sopranistki: http://www.youtube.com/watch?v=77iBuYFk_nA
Ale nie pojechaliśmy tylko skończyliśmy w knajpie pod Garwolinem czyli w Chotynii. Czyli jak mawiają ruscy dyplomaci w znanym dowcipie: ”Chcieliśmy dobrze a wyszło jak zawsze”.
Było nas trzech z DoctorRiders czyli Jurek, Piotrek i ja oraz drugi Piotrek jako nasz gość. Ja z Piotrkiem lecę z Lublina, Jurek z Warszawy i drugi Piotrek z Garwolina. Pogoda cudo. Nic tylko wskoczyć na moto i jechać, jechać, jechać dokąd nas modre oczęta poniosą. Ruch w niedzielę prawie żaden. Pełny relaks na drodze. Dojeżdżamy z Piotrkiem do Chotynii. Jurka z Piotrkiem jeszcze nie ma. Czekamy na kolegów i dla urozmaicenia robimy sobie z Piotrkiem zdjęcia.
Przyjeżdżają Jurek z Piotrkiem. Przywitanie, radość ze spotkania, gadka szmatka i w ogóle..
Zajmujemy miejsca na tarasie bo cieplutko jak w lecie.
Przychodzi kelner i składamy pierwszy obstalunek. Ja ślimaki, chłopaki tatara. Trochę się bałem żeby mi ślimaki nie pouciekały ale myślę sobie: „Czterech nas jest to jakoś je połapiemy”. Kelner przynosi obstalunek, wszystko elegancko. Moje ślimaki na szczęście pozabijane, pływają w maśle czosnkowym, każdy w swojej skorupce. Chłopaki mówią, że ich tatar z polędwicy wołowej marynowanej w pieprzu też super. Co prawda zauważyłem, że bez żółtka ale pewnie szef kuchni uznał, że tak ma być i tak było. W każdym razie chłopaki chwalą. Moje mięczaki też absolutnie najprzedniejszej jakości. Tak pyszne ślimaki jadłem tylko kiedyś, wiele lat temu w Opolu ale nie pamiętam jak knajpa się nazywała. W Helsinkach kiedyś też były niezłe ale nie aż takie. Ślimaki z Chotynii to absolutne mistrzostwo świata.
O.K. , przystawkę mamy już nieco poniżej wpustu żołądka, czas na danie główne. Ja zamawiam naleśniki z borowikami, chłopaki..zapomniałem co. Piotrek chyba coś z cielęciny a Piotrek i Jurek nie pamiętam. Tak czy siak wszystko pyszne. Moje naleśniki, po prostu czad. Cieniutkie, naleśnikowe ciasto lekko przypieczone, w środku wielkie kawałki borowików, chyba z jakimś sosem. Całość polana roztopionym, gorącym serem. Pyszności. Chłopaki też nie słyszę żeby narzekali a wręcz coś mruczą między jednym kęsem a drugim, że jedzenie na światowym poziomie.
Uff, dobrnęliśmy szczęśliwie do końca. Było po co jechać..Uczta dla za przeproszeniem zmysłów..
Prowadzimy jeszcze konwersację na wielce światowe tematy czyli np. komu ojciec za co w dzieciństwie spodnie przetrzepał. Ech, te wspomnienia z dzieciństwa…
Czas spadać. Żegnamy się ze smutkiem bo lepsze towarzystwo trudno sobie wyobrazić. Mam tylko nadzieję, że to dopiero wstęp do kolejnych spotkań.
Jeszcze zdjęcie do albumu.
Odpalamy i rura. My z Piotrkiem do Lublina. Piotrek do Garwolina i Jurek do Warszawy.
Panowie, pięknie Wam dziękuje za wspaniale spędzony czas.
Jeśli ktoś chciałby sprawdzić czy nie kłamałem Wam o pyszności jedzenia w Chotynii to wklejam linka do ich strony żebyście wiedzieli gdzie ich szukać: http://www.chotynia.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz