poniedziałek, 28 października 2013

Lubelskie Kresy.

Pogoda przepiękna, chociaż to koniec października, aż się prosi żeby gdzieś pojechać. Odgrzałem mój dawny pomysł, żeby polecieć na Lubelskie Kresy, a ściśle mówiąc w okolice Tomaszowa Lubelskiego i Horyńca. Kilka telefonów do kolegów, koledzy kilka telefonów do swoich kolegów i jest nas ponad dziesięć motocykli.
Lecimy przez Zamość i Tomaszów. Jak zwykle jesienna jazda nie ma sobie równych. Ciepło, piękne jesienne Słońce. Gdyby nie resztki żółtych i brązowych liści na drzewach, można by pomyśleć, że to wiosna.
Celem naszego wyjazdu są drewniane cerkwie, których w tamtej okolicy jest bardzo dużo. Poprzedniego dnia siadłem do internetu, powybierałem najładniejsze.
Najpierw lecimy do Bełżca. W Bełżcu jest stareńka, cerkiew p.w. św.Bazylego.
Jak zwykle kilka zdjęć...































































































































Piękna, star cerkiew. Szkoda, że jak większość cerkwi jest zamknięta.
Z Bełżca lecimy do Gorajca, ale najpierw musimy zregenerować nadwątlone jazdą siły. Oczywiście, w Narolu, gdzie w miejscu, które jest trudno znaleźć, podają wspaniałe pierogi. Zdjęć pierogów nie będę wam zamieszczał, chociaż mam :-)))
O.K., brzuchy pełne, możemy lecieć do Gorajca.
W Gorajcu jest cerkiew z XVI w. pod wezwaniem Narodzenia NMP. Jeśli ktoś jest ciekawy jej historii, to proszę bardzo: http://pl.wikipedia.org/wiki/Cerkiew_Narodzenia_Najświętszej_Marii_Panny_w_Gorajcu
Oczywiście, nie mogło się obyć bez grupowej foty.




















































































A z Gorajca lecimy do następnej cerkwi, w Chotylubiu. Niebrzydka cerkiew, tylko oszpecili ją ohydną przybudówkę w kolorze..nie, nie będę pisał o kolorze, bo nie chcę się wyrażać.
Cerkiew w Chotylubiu jest z XIX w. p.w. Opieki NMP. Historia i opis cerkwi tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Cerkiew_Opieki_Najświętszej_Maryi_Panny_w_Chotylubiu
Nie mam dużo zdjęć tej cerkwi, bo robiłem wszystko, żeby oszczędzić wam widoku tego czegoś, co dobudowali, ale jak się nie stanie, to widać to z każdej strony.


































































































Miałem na ten wyjazd o wiele bogatsze plany turystyczno-krajoznawcze, ale dzień teraz krótki i powoli zbliżał się zmierzch. Wspólnymi siłami zdecydowaliśmy, że jedziemy jeszcze do Radruża i czas wracać do domu. O.K., lecimy do Radruża.
W Radrużu są właściwie dwie cerkwie, ale "ta druga" jest przerobiona na kościół obrządku rzymsko-katolickiego, więc bez żalu ją odpuściłem, bo pietwotnym kryterium mojego wyboru cerkwi do zwiedzania było to, musiały zachować swój pierwotny charakter.
Za to "ta właściwa" cerkiew w Radrużu..ho, ho..nie ma żartów. To po prostu perełka. Cerkiew jest z XVI w.. p.w. św. Paraskewii.
Wklejam linka do informacji o cerkwi, ale oczywiście nie ma tam nawet części tego opowiedziała nam pani Jasia, nasza przewodniczka. Bo cerkiew nie pełni już roli budynku sakralnego, ale jest muzeum.
To właśnie w tej cerkwi jeden z proboszczów święcił oprawcom z band UPA (pisane z dużej litery tylko i wyłącznie przez szacunek dla gramatyki mojego ojczystego języka, bo niczego, ani nikogo związanego z bandami UPA szacunkiem nie darzę) noże, siekiery, widły przed napadami i bestialskim mordami Polaków. Wiadomo, że bandyci z UPA byli ludźmi niezwykle pobożnymi. Najpierw szli na nabożeństwo i po błogosławieństwo do cerkwi, a dopiero później mordowali Polaków.
A w ogóle, cała sprawa dobrze jest opisana tutaj: http://www.kresykedzierzynkozle.home.pl/page43.php
Pani Jasia opowiadała nam o tym, jak niedawno w czasie wizyt Ukraińców w cerkwi, próbowali ją straszyć i terroryzować. Na szczęście szybko dała sobie radę z ukraińskimi sokołami przy pomocy polskiej policji i straży granicznej.
Czas na zdjęcia.

























































































W cerkwi znajduje się podobno bardzo wielka rzadkość, tzw. grób Boży, wystawiany w czasie świąt Wielkanocnych. Takie groby spotyka się w jednej na czterdzieści cerkwi. Jest na nim napis w języku polskim, poświęcony fundatorom grobu.
































































































































Czas już wracać do domu. Przepiękny wyjazd. Nie trzeba wiosny, żeby cieszyć się motocyklem. Wystarczy piękna, ciepła jesień, wspaniałe towarzystwo i piękne widoki. Ruszamy przez Horyniec, i dalej przez Frampol do Lublina. Do domów docieramy już po ciemku, ale wszyscy dotarli szczęśliwie.
Czy to już koniec ? Może jeszcze chociaż jeden wyjazd w tym roku ?

piątek, 18 października 2013

Tomek

Sobota, 12 października. Piękna, jesienna pogoda, ostatnie dni sezonu. Pojechałoby się, ale obowiązki nie pozwalają. Za to, jutro niedziela, błogie lenistwo i oczywiście wyjazd motocyklem, być może już ostatni w tym sezonie. Chcę pojechać na Lubelskie Kresy, obejrzeć drewniane cerkwie. Będzie super.
Niedziela, 13 października, godzina..parę minut po ósmej. Telefon. Jurek. Wiadomość jedna z tych, w które nie mogę i nie chce uwierzyć. Tomek nie żyje.
Tomek miał w sobie tyle energii, że mówiliśmy o Nim, że nie dotyka Ziemi. Zawsze z pomysłem, zawsze chętny do pomocy, nie było dla Niego przeszkód nie do pokonania.
Tomek, kiedy Cię słuchał, patrzył na Ciebie tak, że wiedziałeś, że w tym momencie nie liczy się dla Niego nic, poza tym co do Niego mówisz.
Tomek był kwatermistrzem w klubie Knight Riders. Wiadomo było, że kiedy Tomek organizuje wyjazd, nie trzeba już niczego poprawiać. Tomek był perfekcjonistą. Był człowiekiem niezwykle prawym i fanatykiem swojej pracy.
Był uosobieniem wszystkiego tego, co tak bardzo cenimy u motocyklistów. Miał w sobie poczucie wolności, radość życia, uśmiech, czas i uwagę dla każdego.
Wczoraj, Tomek przebył już ostatni zakręt swojej ziemskiej wędrówki, niestety na żałobnych marach.































































Nie wiem czy jest sens cokolwiek jeszcze pisać. Jak opisać rozpacz i łzy Tomka matki, żony i córki ? Tego nie da się opisać.
Niech śmierć Tomka nie pójdzie na marne. Niech będzie przesłaniem dla nas wszystkich, dla każdego, kto przeczyta te słowa, nawet, jeśli trafił tu przez przypadek. Rozmawialiśmy z koleżankami i kolegami o tym, że wyjeżdżamy motocyklem i nigdy nie wiemy czy wrócimy. Nigdy nie wychodź z domu w gniewie. Pomyśl o tym, że możesz już do niego nie wrócić. Nie zostawiaj po sobie w swoich bliskich złości, żalu i złych emocji.
Tomku, być może Twoja śmierć spowoduje, że czyjeś życie stanie się lepsze.
Śmigaj w pokoju po niebieskich autostradach.


piątek, 11 października 2013

Kazimierz wieczorową porą.

Dzwoni Jurek i pyta się czy lecimy. Wiadomo, że lecimy, bo mnie dwa razy zapraszać nie trzeba. Tylko gdzie? Wiadomo, że jak nie ma pomysłu to zawsze jest Kazimierz. A zatem Kazimierz, poźniej przepływamy promem Wisłę do Janowca i come back home.
Startujemy ok. 16:30, cieplutko, Słońce pięknie nie tylko grzeje, ale i świeci. Bo świecenie Słońca jest całkiem inne o róznych porach roku, a świecenie jesienne jest wyjątkowo piękne. Miękkie, rozproszone światło, leciuteńka mgiełka, nitki babiego lata...ech, piękny jest ten świat...
Do Kazimierza dojeżdżamy o lekkim zmierzchu. Miasteczko, zupełnie nie przypomina horroru, który ma tam miejsce w weekendy. Po rynku plączą się pojedyncze postacie ludzkie. Atmosfera senna, leniwa i lekko przymglona. Kolory Kazimierza o zmierzchu po prostu nieziemskie. Zresztą, co będę wam tu ściemniał. Popatrzcie sami na zdjęcia.

Zrobiłem starą, rozlatującą się komórką te dwa zdjęcia powyżej i poszliśmy z Jurkiem do galerii "Piwnica" pooglądać obrazy. Moim zdaniem to najlepsza galeria w Kazimierzu. A obrazy po prostu odjazdowe. Nawet jak nie kupisz, to przecież pooglądać zawsze można. Pani, która tam urzędowała, była na tyle miła, że wpuściła nas i pozwoliła nasycić oczy skarbami wiszącymi na ścianach, chociaż była już ubrana do wyjścia do domu i zamykała galerię.
O.K. Wracamy do motocykli, znowu przechodzimy przez rynek. A rynek po krótkim czasie, który spędziliśmy w galerii, znowy wygląda inaczej. Po prosu ciężki szok estetyczny. Popatrzcie na zdjęcia poniżej.

No i co? Czyż nie odjazdowo?
A teraz odwracamy się w kierunku Góry Trzech Krzyży. Obraz zupełnie inny. Błękitne niebo i żółto-czerwono-brązowe kolory liści na zboczach.







































Już dawno nie widziałem tak pięknego Kazimierza. Co prawda, dawno już w nim nie byłem, bo się obraziłem, bo przeganiali motocyklistów z rynku. Ale wczoraj było po prostu odjazdowo.
Posiedzieliśmy z Jurkiem w herbaciarni, a później już nie chciało nam się płynąć do Janowca. No to daliśmy w palnik i wróciliśmy do domu :-)))

czwartek, 10 października 2013

Jacek

W poniedziałek pożegnaliśmy Jacka, naszego kolegę motocyklistę.
Nie będę was epatował wielkimi słowami, emocjami ani niczym innym.
Jacek miał pogrzeb motocyklisty. Nasze motocykle ustawione w szpalerze, z pracującymi silnikami, które milkły jeden po drugim, gdy mijał nas pogrzebowy kondukt z prochami Jacka.
Jacek...zawsze uśmiechnięty, wszystkim życzliwy, pieszczący wzrokiem swoją Hayabusę...dzisiaj śmiga już po niebieskich autostradach.
Jacku, pozostaniesz na zawsze w naszej pamięci.




poniedziałek, 7 października 2013

Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie w jesiennym Słońcu.

O Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim, poza miejscowymi mało kto słyszał. A daję słowo, że to przepiękna kraina i warto ją zobaczyć.
Polecieliśmy w ostatnią niedzielę z Kasią, Wojtkiem i Piotrkiem. Pogoda po prostu bajeczna. Ciepłe, jesienne Słońce, barwy jesieni, no i ten klimacik pojezierza.
Lecimy do Tyśmienicy.
W Tyśmienicy jest niepozornie wyglądające miejsce. Na niewielkich wzgórzach stoją trzy krzyże. To cmentarz choleryczny z XIX w. Genezy nazwy nie trzeba wyjaśniać. A w XX w. pochowano w tym miejscu żołnierzy niemieckich i austriackich, którzy zginęli w 1915 roku w walkach pod Tyśmienicą.




































Oczywiście, jeszcze obowiązkowa fota grupowa :-)

A następnie udaliśmy się zobaczyć pałac Zamoyskich w Jabłoniu. Pałac obecnie jest w rękach prywatnych i wygląda tak, jakby nic się w nim nie robiło.

Ale budynek bardzo ładny. Neogotycki styl, wzorowany na angielskich rezydencjach. Do całości dobudowali ładną kordegardę i bramę wjazdową.
Brama zamknięta, wejść nie można, ale widać co nieco.

Jeszcze spojrzenie na mapę gminy Jabłoń i ustalamy, że lecimy do Paszenek zobaczyć drewniany kościół.

A oto drewniany kościół w Paszenkach. Miejscowa parafia jest pod wezwaniem Trójcy Świętej i Św. Szymona Słupnika. Kościół był kiedyś prawosławną cerkwią z 1894 roku, jedyną na Lubelszczyźnie, zbudowaną na planie oktogonu.













































































































W kościele była właśnie odprawiana msza św., tak więc tylko dyskretnie uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka. Wystrój kościoła dech zapiera. Nie mam zdjęć, bo nie chciałem przeszkadzać, ale słowo daję...perełka.
A z Paszenek polecieliśmy do Kolana. W Kolanie jest niewielki pałacyk, który miał kilku właścicieli, a sama wieś Kolano była ośrodkiem krzewienia edukacji wśród miejscowych chłopów, co była rzadkościa na ówczesne czasy.







































Kasia z Piotrkiem wygłupiają się i robią mi szkolenie z figur gimnastycznych niezbędnych do uzyskania właściwego zdjęcia do facebook'a.





































Głód zaczął nam doskwierać, więc udaliśmy się do Sosnowicy, ale w dworku Sosnowskich było zamknięte na cztery spusty. Ale tak czy tak, otoczenie bardzo ładne.








































































Z Sosnowicy lecimy do Dratowa, zobaczyć cerkiew św. Mikołaja. Byłem już tutaj, i to całkiem niedawno, ale to piękne miejsce, i zawsze przyciąga swoją urodą.









































































Bardzo ładna cerkiew i pięknie położona.
Z Dratowa jest tylko rzut beretem do Kijan, gdzie znajduje się pałac Sonnenbergów. O pałacu pisałem już w innym miejscu na blogu. Teraz jeszcze kilka zdjęć "ku pamięci".



O.K. Czas wracać do domu. Piotrek pojechał już nieco wcześniej, my jeszcze zostaliśmy chwilę w Kijanach.
Ależ był przepiękny wyjazd. Jesień na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim jest wyjątkowa. Ciepła, cicha, bez turystów, babie lato w powietrzu i ten swoisty klimat pojezierza.
Wrócę tu na pewno...