niedziela, 5 czerwca 2016

Zbigniew Matysiak, czyli krótko, patriotycznie i na sportowo.

Bank, zaprosił swoich klientów motocyklistów, do uświetnienia swoją obecnością biegu "Solidarności".
A, później miał być grill, spotkanie z człowiekiem legendą, Zbigniewem Matysiakiem i balety.
Zbiórka w Świdniku. Zjechaliśmy na różnych motocyklach, wśród nich prawdziwe cacka.




















































































A, później bryknęliśmy na lotnisko, gdzie mieliśmy uświetniać. Stoimy w rządku, ludzie podziwiają, niewiasty wzdychają, dzieci wrzeszczą, biegacze rozgrzewają nogi, Norbert narzeka, że poszła mu ostatnia bańka i czego teraz będzie żył, i w ogóle...

















































Postaliśmy z godzinkę, polansowaliśmy się  i pojechaliśmy do Wierzchowisk na spotkanie z Panem Zbigniewem i na balety.






































Rozpoczyna się część oficjalna, władze banku witają, dziękują i zapraszają ...



























Pani Dyrektor Muzeum Martyrologii Pod Zegarem, w swoim wystąpienia, wprowadza nas w koleje życia Pana Zbigniewa, opowiada o jego losach, walce o Polskę, gehennie więźnia, i o powojennych losach, wspaniałych sukcesach sportowych, najpierw w kolarstwie, a później w sportach motocyklowych.






































Wystąpienie, Pana Zbigniewa, poprzedził film o jego życiu, a później, już wspaniały gość mówił sam. A było czego słuchać.
Pan Zbigniew Matysiak. Rocznik 1926. AK-owiec ze zgrupowania Hieronima Dekutowskiego "Zapory", przydzielony do grupy zajmującej się, wykonywaniem wyroków śmierci na zdrajcach, konfidentach gestapo i nkwd (pisownia małą literą zamierzona) Więzień ub, torturowany, eksterminowany na wszystkie sposoby, jakie znała komunistyczna szumowina, ruskie ścierwo i ich polskie pridupniki.
Po wyjściu z więzienia, z trudem utrzymując się na powierzchni życia, dzieląc los wszystkich Żołnierzy Wyklętych, próbuje zrobić coś pożytecznego ze swoim życiem.
Cudem dostaje pracę, powoli, dzięki ludziom takim jak on sam, zaczyna uprawiać sport. Osiąga w im wspaniałe sukcesy jako czynny zawodnik kolarstwa, później sportów motocyklowych. Później zostaje trenerem i nauczycielem młodych motocyklistów.
Czy wiecie, że to właśnie Pan Zbigniew, wjechał motocyklem na Górę Trzech Krzyży w Kazimierzu ? I to nie po tym stosunkowo łagodnym stoku, po którym wchodzi się na nią piechotą, ale stokiem od strony kościoła św.Anny. Czy dzisiaj, któryś z motocyklistów, dokonałby tego ? Chciałbym zobaczyć tych wszystkich za przeproszeniem "instruktorów" od jazdy motocyklem, którzy ogłaszają się w internecie, że są tacy świetni i, że czują się upoważnieni do uczenia innych, jak wjeżdżają z tymi swoimi umiejętnościami, śladem Pana Zbigniewa, na Górę Trzech Krzyży. Śmiech mnie ogarnia, na samą myśl...
Pan Zbigniew, ma 90 lat, ale kiedy mówi, czuć w nim człowieka ze stali. Patriota, dla którego nie ma kompromisów w miłości do ojczyzny. Trudne życie, nie zabiło w nim poczucia humoru. Kiedy opowiada, słuchający, co chwilę śmieją się razem z nim.
To chyba już kultowa dykteryjka, w której opowiada, jak ogląda nowo wybudowany tor crossowy i mówi:"Co to, k...a za tor ? Na nim nie ma się czego bać..." Czyż nie odjazd w biały dzień ?
Oto Pan Zbigniew...Uśmiechnięty, z szalonym dystansem do siebie i swojego niełatwego życia...

































Poprosiłem kolegę o zrobienie mi zdjęcia z Panem Zbigniewem. Mam, ale nie pokażę, chcę je mieć tylko siebie...
Pan Zbigniew, skończył już swoją opowieść. Szkoda, mógłbym go słuchać bez końca...
Później było obiad. Najadłem się pysznych pierogów z grzybami. Spać mi się zachciało. Myślę sobie, prześpię się trochę, gdzieś w krzakach w parku...Ale mój kolega, Radzio, fantastyczny mechanik, przed którym żaden Harley, nie ma tajemnic, i nie ma takiej choroby, z której nie potrafiłby Harleya wyleczyć, mówi, że musi jechać już do domu. Myślę sobie...pojadę i ja...Impra miała być do wieczora, muzyka, tańce i w ogóle...Od tańców, lepiej dla mnie trzymać się z daleka, bo efekt mógłby być taki, jak dla tych "Instruktorów" przy wjeździe na Górę Trzech Krzyży... :-)))













No, i tak pojechaliśmy z Radziem w drogę powrotną.
Super było. Krótki, niedaleki wyjazd, ale impra niezrównana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz