czwartek, 13 czerwca 2013

U Sylwi i Jurka nad Bugiem.

Kiedy, w ubiegłym roku zorganizowałem w moim byłym klubie Rajd Dookoła Polski, założyłem, że będzie to preludium do obejrzenia Polski "w szczegółach". W poprzedni weekend, Jurek zaprosił nas na zlot nad Bugiem. "Piękna nasza Polska cała", ale nie mam wątpliwości, że wschodnia granica, to absolutny nr jeden, i nie ma argumentu, który przekonałby mnie, że tak nie jest.
Zbiórka w sobotę w południe.

 Jedziemy w kierunku granicy z Białorusią. Po drodze tankowanie i szybka kawa we Włodawie.






















Droga przepiękna, kolorowe łąki, zapach traw i ziół, niebo niebieskie, mruk silnika, chrabąszcze albo inne bezkręgowce walą o szybę kasku, banan od ucha do ucha i w ogóle...
Dojeżdżamy do Sławatycz, to niemal cel naszej drogi.





























Jeszcze chwila, i jesteśmy "na kwaterze"





















Czas udać się na miejsce zabawy ogólnomotocyklowej czyli nad sam Bug. Jurek pomyślał o wszystkim. Podwoda podstawiona, konie zaprzężone.
























Na wszelki wypadek zabraliśmy kaski.


























Konie odpalają, krótki odcinek drogi i jesteśmy na przejściu granicznym ;-)


























Spokojnie, dzisiaj postanawiamy pobalować jednak w kraju :-))) Boczną, malowniczą drogą omijamy przejście i dojeżdżamy nad samiutki Bug. Miejsce przepiękne.
Jeszcze pamiątkowa, grupowa fota...




















I idziemy nad rzekę...


























Jeszcze pamiątkowa, grupowa fota nr 2 :-)))






















Nieodzowną częścią każdego zlotu jest tzw. szeroko pojęte ognisko :-))) Jak wiadomo, ognisko, to nie tylko płomienie, ale również wszystko to, co oświetlają swoim blaskiem, a głównie nocne Polaków rozmowy ;-)))
Jurek ze swoją rodziną przygotowali wszystko w sposób zupełnie niewiarygodny. Jeśli popatrzycie na zdjęcia, to zobaczycie, że nawet stoły były nakryte białymi obrusami.


























Na stołach były pyszności najwyższej klasy. Mnie osobiście najbardziej smakowała ryba, jakiej już dawno nie miałem okazji próbować. No, i oczywiście ogórki w zalewie. No po prostu bajka. Wszystkie pyszności zapijane zimnym, pysznym piwkiem, które jeszcze bardziej pobudzało apetyt.
Wiadomo, że jak piwko, to czasem trzeba udać się na stronę. Stoję i widzę nadlatującego bociana. Bocian ląduje w ogródku, i wyżera żaby jak u siebie. Okazuje się, że to prywatny bocian Sylwii, żony Jurka i jej rodziców. Stołuje się u nich każdego dnia. Coś zupełnie niezwykłego.







































Wracam do ogniska i widzę widoczek w stylu:"Jadą wozy kolorowe taborami"


























Nadchodzi wieczór i noc, ale zabawa trwa dalej, płonie ognisko i w ogóle :-)



















































Późną nocą wracamy do naszego hotelu.
A następnego dnia ruszamy na zwiedzanie okolicy. Jedziemy nad Bug, ale w innym miejscu niż poprzednio.


































































































Później lecimy jeszcze na chwilę do naszych miłych gospodarzy z poprzedniego dnia.  Kawka, opowieści o życiu na pograniczu, o zmaganiu się każdego roku z wylewami Bugu.























Jak to mawiał Himilsbach we "Wniebowziętych":"No to my lecimy dalej". A lecimy w arcyciekawe miejsce czyli do prawosławnego klasztoru św. Onufrego w Jabłecznej. Klasztor i przyległości przepiękne. Pierwsze kroki kierujemy do Kaplicy Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy z 1906 roku.


































Historia klasztoru jest długa, skomplikowana i niełatwa. Można przeczytać ją tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Monaster_%C5%9Bw._Onufrego_w_Jab%C5%82ecznej
Naszym przewodnikiem jest brat Makary. Opowiada o życiu i pracy mnichów, o radościach i trudach dnia codziennego. Jest czego posłuchać.
Całe otoczenie jest pięknie zadbane, czyste, widać, jak bardzo dużo pracy wkładają prawosławni bracia w utrzymanie klasztoru we wzorowym porządku.















































































































































I tak nasz zlot zbliża się ku końcowi. Po drodze wstępujemy jeszcze do Kodnia. W Kodniu jest katolickie Sanktuarium Matki Boskiej Kodeńskiej-Królowej Podlasia i Matki Jedności. Nie mam zdjęć z Kodnia bo trochę czas nas już naglił, psuła się pogoda i w ogóle wpadliśmy tylko na chwilę..
Jeśli chcecie bliżej poznać sanktuarium to możecie zajrzeć tutaj: http://www.koden.com.pl/
No i to już rzeczywiście koniec wycieczki. Przed nami jeszcze droga do domu, ale to już krótka piłka. Po drodze łapie nas deszcz, który zamienia się w ulewę. Zjeżdżamy na przystanek PKS, żeby przeczekać największą nawałnicę. To była dobra decyzja. Czekamy chyba ok. pół godziny, deszcz przestaje padać i spokojnie dojeżdżamy do Lublina.
Jurek, dzięki, było super. Wiem, że na Podlasie jeszcze kiedyś wrócę, bo to część Polski, która urodą, wschodnim klimatem nie ma sobie równych.

2 komentarze:

  1. Dzięki Jacek!
    Przez Twój blog znowu miło przeżywamy te weekendowe chwile.
    Jolka! Żałuj dziewczyno! Turcja to nie to samo :) Ragan

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz Jacej. Tak sobie siadłem przy kompie i przeglądam różne portale. I znowu zajrzałem do/na Twojego bloga i miłe wspomnienia. tak naprawdę nie musimy się "bujać" po austriach, rumuniach i włoszech (tu specjalnie mała pisownia) bo wspaniałe, kolorowe, urokliwe i niezapomniane miejsca mamy tak blisko. Dozo znowu w najbliższej przyszłości i odległości. TR

    OdpowiedzUsuń